Z okazji przypadającej w tym roku 104. rocznicy Bitwy Warszawskiej przypominamy poniżej nasz tekst, który wydrukowaliśmy w roku 2020 na łamach papierowego wydania "Życia Pleszewa". Oto wspomnienia o Szczepanie Antczaku z Fabianowa, który brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej:
--
Spotykamy się w domu pani Marii Skorzybót w Fabianowie. Kobieta jest wnuczką Szczepana Antczaka – żołnierza z tej wsi, który walczył w wojnie polsko-bolszewickiej.
– Dziadek urodził się w pobliskim Orpiszewku, ale tu, w Fabianowie się budował z żoną, tu mieszkali z dziećmi – opowiada kobieta.
Jak zaznacza, w rodzinnym domu niewiele jednak - a praktycznie niemal wcale – mówiono o wydarzeniach z roku 1920.
– Dziadek walczył w tej wojnie, ale nie mówił o tym w domu. Nie wspominał tamtych czasów, nie obnosił się z tym, że walczył z bolszewikami – opowiada pani Maria.
Dzięki pewnemu wydarzeniu, udało się jednak zachować – choćby skrawki, ale jednak – historii żołnierza rodem z Fabianowa…
Szczepan Antczak, na krótko przed swoją śmiercią otworzył się bowiem przed jednym z mieszkańców wsi – Marianem Pawlakiem.
– Nie jesteśmy rodziną – opowiadał mężczyzna. – Postanowił otworzyć się jednak wtedy, lata temu, właśnie przede mną... - dodaje. Dlaczego? - W latach 70. minionego wieku doszło do pewnego zdarzenia…
Spotkanie w kościele
- W roku 1974 przyjechałem do Fabianowa ze Szczecina – z wojska, na przepustkę. Idąc wtedy do kościoła założyłem swój galowy mundur. I właśnie wtedy Szczepan, gdy mnie zobaczył w tym mundurze w kościele – zaczepił mnie pierwszy raz mówiąc, że przypomniała mu się jego młodość – opowiada pan Marian.
Od tego się zaczęło.
– Rok później znów przyjechałem I właśnie wtedy opowiadał mi konkretnie o tamtych czasach. Zanim jednak się na to zdecydował, to trochę mnie jeszcze „przetestował” – wspomina z uśmiechem mężczyzna.
– Zapytał się mnie: jak ty patrzysz na Ruskich? Odpowiedziałem mu wtedy, zgodnie z prawdą, że nie podoba mi się, gdy my – jako polscy żołnierze – musimy w Szczecinie kłaniać się i salutować, gdy tylko widzimy Rosjan. A taki był zawsze rozkaz. Dopiero wówczas się uśmiechnął i otworzył przede mną – mówi pan Marian.
Jak zaznacza, w tamtych czasach, mówienie o wydarzeniach z roku 1920 nie było takie łatwe. Zwłaszcza, gdy miało się świadomość, że ówczesny ustrój nie cenił za bardzo kombatantów biorących udział w walkach z bolszewikami…
Wspomnienia
- Te informacje nie były może zbyt precyzyjne, z nazwiskami, pułkami, miastami itd. Szczepan wspominał po prostu czas walki, to, jak wyglądał front, swoich przyjaciół. Opowiadał, jak wielu z nich poległo… - mówi pan Marian.
Jak wyglądała więc wojna polsko-bolszewicka oczami Szczepana Antczaka?
– Główny obraz, który pamiętał, i który znamy dziś także z historii – to bezwzględność bolszewików. Jak wspominał, wśród ówczesnych żołnierzy krążyła historia jednego z garnizonów – ok. 300 Polaków broniło jednego z miast przed nacierającymi Rosjanami w liczbie niemal 3 tys. Widząc, że są bez szans – poddali się, z myślą o niewoli. Tylko, że tam nikt do niewoli nie był brany. Jak opowiadał Szczepan, z tych 300 żołnierzy tylko ok. setkę w ogóle po wszystkim rozpoznano. Reszta była „posiekana” – jak kapusta. Niektórych zakopywano żywcem, zostawiając jedynie rękę. I dopiero, gdy ta ręka przestała się ruszać – odchodzono. To były sadystyczne praktyki, które mieli w pamięci ówcześni żołnierze – widząc nacierających bolszewików – opowiada mężczyzna.
„Rosjanie szli jak hołota”
Dlatego też, jak wspominał Szczepan Antczak – oficerowie mówili, by – mimo wszystko – walczyć zawsze do końca. Bo inaczej żołnierzy mogła czekać koszmarna śmierć w torturach.
– Opowiadał mi, że przewagą Rosjan była z pewnością liczebność armii, jednak – generalnie – nie byli tak dobrze zorganizowani. Jak to opowiadał: szli jak zwykła hołota, często jeden za drugim, bez zorganizowanych szyków. Zdarzało się więc, że jedna kula wystrzelona przez Polaków, mogła przeszyć i zabić naraz dwóch, a może i trzech Rosjan, którzy stali jeden za drugim – mówi pan Marian.
Osobną kwestią był również fakt, że choć bolszewików było wielu, to nie mieli oni zbyt wiele sprzętu – choćby broni palnej.
Fabianowski uczestnik wojny polsko-bolszewickiej na własne oczy widział, że rosyjscy żołnierze – ci z tyłu, za wojskowymi z pierwszych szeregów - mieli zwykłe atrapy broni, strugane z drewna.
– Często podobno zdarzały się także niewybuchy ze strony Rosjan. Z drugiej jednak strony – bolszewików było wielu i mieli bagnety. Szczepan opowiadał, że kluczową kwestią w jego oddziale były dla Polaków ciężkie karabiny maszynowe – CKM. Strzelano niemal bez przerwy, by przełamać atakującego wroga. Ważni byli również ułani. Selekcjonowano do nich niskich i lżejszych żołnierzy, by szybko i sprawnie pokonywali odcinki na koniach. I ta cała determinacja polskich żołnierzy, decyzje naszych przywódców wojskowych – oraz „cud nad Wisłą” – doprowadziły ostatecznie do zwycięstwa – opowiada mężczyzna.
Po wojnie
Szczepan Antczak walczył dzielnie. Ostatecznie podczas wojny został jednak ciężko ranny – postrzelono go w twarz.
– Pocisk trafił go w szczękę, przebił jej część. Na szczęście Szczepan był młody, organizm szybko się zregenerował. Gdy już do siebie doszedł – walki były zakończone – relacjonuje pan Marian.
Po wojnie Szczepan Antczak wrócił do Fabianowa, do swojej rodziny. Później wyjechał na jakiś czas - za chlebem – na Śląsk, gdzie pracował ciężko w hucie.
– Zarabiał tam ładne pieniądze, ale praca przebiegała w bardzo ciężkich warunkach. Jak opowiadał – wielu jego kolegów szybko później zmarło. Mówił nawet, że skąpość zabiła wielu ludzi. Dlaczego? Bo oszczędzali na – choćby prowizorycznym jak na ówczesne czasy – zabezpieczaniu swojego zdrowia przed szkodliwymi substancjami. On sam kupował z kolei różnego rodzaju zioła, które spożywał wraz z łojem – dzięki czemu podobno tak nie wchłaniały się do organizmu te szkodliwe opary np. cynku. Te receptury dziś wydają się nieprawdopodobne, ale dzięki temu być może dożył wieku, którego dożył – opowiada pan Marian.
Później, jak z kolei wspomina wnuczka pana Szczepana, jej dziadek imał się – po powrocie w rodzinne strony – innych zajęć. – Przed emeryturą był m.in. dróżnikiem – wspomina pani Maria.
„Bo będzie pamiętał”
– Żył skromnie, nie wspominając za wiele o tamtych czasach. Choć takie życie to z pewnością temat do dużej powieści – opowiada z uśmiechem pan Marian.
Jak opowiada, cieszy się, że Szczepan zdążył przed śmiercią opowiedzieć mu choć skrawki tych historii.
– Gdy go zapytałem, dlaczego akurat mi o tym mówi, odpowiadał: bo ty będziesz pamiętał – wspomina. I sam również zaznacza: pamięć jest ważna. – Bo wolność nigdy nie jest nam dana na wieczność…
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.