reklama

Jazz wraca do Zajezdni Kultury w Pleszewie. „Od początku miałem ambicję, żeby pokazywać sztukę"

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Jazz wraca do Zajezdni Kultury w Pleszewie. „Od początku miałem ambicję, żeby pokazywać sztukę" - Zdjęcie główne
Zobacz
galerię
6
zdjęć

reklama
Udostępnij na:
Facebook
KulturaTegoroczny cykl występów jazzowych w Zajezdni Kultury w Pleszewie jest już na półmetku. Jego druga połowa rozpocznie się w najbliższy czwartek, 4 września. Kwintet Katarzyny Stroińskiej-Sierant zagra rodzime klasyki gatunku w autorskim wydaniu. Przed koncertem rozmawiamy z Przemysławem Marciniakiem, dyrektorem Zajezdni Kultury w Pleszewie, o wyzwaniach związanych z realizacją jazzowego projektu oraz planach na jego rozwój.
reklama

•    Koncerty jazzowe w Zajezdni Kultury w Pleszewie rozpoczęły się od eksperymentu, który przypadł do gustu słuchaczom. Obecnie „odjazdy jazzu” (pod taką nazwą od tego roku odbywają się występy) gromadzą słuchaczy nie tylko z Pleszewa, bo również okolicznych miast.

•    Jeden koncert jazzowy w Pleszewie przyciąga średnio 150 osób. 

•    Koncerty te wyróżniają się charakterystycznym układem sali, w którym publiczność siada dookoła muzyków, bardzo blisko instrumentów. Ozdobą są kolorowe abażury.

•    W Pleszewie w 2024 wystąpił Leszek Możdżer. W tym roku zagra kolejna legenda muzyki jazzowej – Adam Makowicz.

reklama

•    Muzycy, którzy zagrali w Zajezdni Kultury w Pleszewie, chętnie do niej wracają. Maciej Tubis niebawem zarejestruje w naszym mieście swój koncert.  

•    Ośrodki kultury nie powinny kłaść akcentu na rozrywkę, ale edukację i proponować całe spektrum artystycznych przedsięwzięć – uważa Przemysław Marciniak, dyrektor Zajezdni Kultury w Pleszewie. 

Rozmowa z Przemysławem Marciniakiem – dyrektorem Zajezdni Kultury w Pleszewie

Wielu ludzi uważa jazz za trudną muzykę, której nie da się zrozumieć bez odpowiednich kompetencji. Czy rzeczywiście potrzeba specjalnego przygotowania, by czerpać z niego przyjemność i go docenić?

To bardzo dobry punkt wyjścia do tej rozmowy. Często słyszę, że jazz to muzyka skomplikowana, przede wszystkim dla melomanów. Pamiętam swoje przekonania z czasów, kiedy sam chciałem słuchać jazzu - wówczas wydawał mi się elitarny, a do tego mnie denerwował. Jazz rzeczywiście nie jest najprostszą muzyką, chociaż w jego obrębie istnieje wiele - bardziej lub mniej przystępnych - podgatunków. Warto jednak zadać sobie jedno kardynalne pytanie odnośnie do całej sztuki: czy nie warto wyjść ze strefy komfortu i doświadczyć czegoś innego niż to, co znamy? Chodzi o to, żeby sprawdzić, na poziomie emocji, a nie aparatu pojęciowego, czy coś ma dla mnie sens. Czy jest tam coś intrygującego, co może mnie zafrapować. A może coś mnie zdenerwuje? To również są emocje. 

reklama

Opuszczając salę po jednym z koncertów jazzowych w Zajezdni Kultury usłyszałem od znajomego: „nie porwało mnie”. Ja natomiast wyszedłem z tego występu z poczuciem, że wiele rzeczy, które wcześniej uważałem za oczywiste - w odniesieniu do wykonywania muzyki na żywo - zostały w jakiś sposób wywrócone. I ten dyskomfort mi odpowiadał, a nawet – paradoksalnie – sprawiał przyjemność. 

Odbierając sztukę warto skupić się właśnie na emocjach, a nie na kompetencjach czy pojęciach. W moim przypadku jazz nie był miłością od pierwszego usłyszenia. Mój tata był bluesmanem, grał na gitarze i tego bluesa dużo w domu się słuchało. Ja również grałem na gitarze, ale nigdy – w opozycji do taty - nie byłem sympatykiem muzyki bluesowej i rockowej. Oczywiście ulegałem młodzieżowym trendom i zasłuchiwałem się w takich zespołach jak Nirvana czy Guns N’ Roses. Również Stingu, Claptonie i innych mistrzach muzyki rockowej czy popowej, ale szybko poczułem, że to nie jest moje. Potem była też elektronika, mroczne teksty i głębokie metafory za sprawą długiego romansu z Depeche Mode. Jednak było mi tego mało. Kształciłem się również na fortepianie. Nie ciągnęło mnie do muzyki klasycznej. Poszedłem więc za tym, że fortepian jest wiodącym instrumentem również w jazzie. A do tego brzmi tam bardzo nietypowo. I z ciekawości wszedłem w ten świat. 

reklama

Nie od razu był pan do niego przekonany.

Wychodziłem ze strefy swojego komfortu, osłuchiwałem się, poszukiwałem. Zastanawiałem się nieustannie, dlaczego są ludzie, którzy tak kochają tę muzykę, a mnie ona irytuje. Jednak ciągnęło mnie do nieoczywistości, na które w niej natrafiałem. To było jak próbowanie nowych smaków. Zacząłem ten gatunek odkrywać, na poziomie emocji, a potem rozumieć, jak obcy język. Pojawiła się przyjemność, a razem z nią – ogromna miłość do jazzu.  

Jacy artyści poszerzali pana wrażliwość?

Zaczęło się od albumu „Doo-Boop” Milesa Davisa, czyli pośmiertnej kompilacji jego współprac z raperami. To było młodzieżowe zaciekawienie. Już bardziej świadomy sięgnąłem po jego kultowy album - „King of Blue”. Potem naturalnie zainteresowały mnie duża nazwiska amerykańskie – m.in. Hancock. Prawdziwą miłością okazał się jednak kierunek jazzu skandynawskiego. Słucham go od dzisiaj i bardzo polecam. To sztuka bardzo nostalgiczna, oparta na molach.

reklama

Dalsza część tekstu pod zdjęciem

Bo jazz jest bardzo różnorodny. Co słychać na koncertach w Pleszewie. 

Jazz to bardzo szerokie spektrum różnych kierunków. Można natknąć się na określenie, że to „kocia muzyka”, bez ładu i składu, bez melodii, co nie jest prawdą. Można zasłuchiwać się w trudniejszej, improwizowanej muzyce, ale są też bardzo melodyjne utwory jazzowe, do których się śpiewa. Wspomniałbym również o mariażach jazzu i elektroniki. Wystarczy posłuchać najnowszego albumu Macieja Tubisa, który kilkukrotnie występował w zajezdni – „Into the Night”. Tam jest fortepian i analogowe syntezatory. To właściwie pogranicza jazzu z muzyką filmową. Wracając jeszcze do moich początków - regularnie jeździłem na koncerty do Ostrowa Wielkopolskiego, m.in. na występy z cyklu „Jazz w Muzeum” organizowane przez dyrektora miejscowego muzeum Jerzego Wojciechowskiego. On bardzo mnie inspirował, ale w przeciwieństwie do mnie - działa na dużą skalę.  

Od początku, kiedy objął pan funkcję dyrektora domu kultury, wiedział, że chce zapraszać do Pleszewa muzyków jazzowych?

Od początku miałem ambicję, żeby pokazywać sztukę. Myślę, że ośrodki kultury nie powinny kłaść akcentu na rozrywkę, ale edukację i proponować całe spektrum artystycznych przedsięwzięć. Eksperymentalnie zrobiliśmy koncert jazzowy, na który przyszli ludzie. Usłyszeliśmy, że są głodni tej muzyki, że jeżdżą na takie koncerty do Kalisza czy Poznania. To był główny powód, dla którego postanowiliśmy ruszyć z cyklem w Pleszewie. Wiodącym czynnikiem nie była wcale moja miłość do jazzu, bo słyszę i takie opinie – że dyrektor sprawia sobie przyjemność i nie patrzy na innych. Albo, że jazzu jest u nas za dużo. Trzeba to podkreślić – koncertów jazzowych jest w Zajezdni Kultury w Pleszewie około sześciu w roku, a wszystkich wydarzeń około sto. Uważam więc, że odpowiednie proporcje są zachowane. 

Jest pan zadowolony z ilości odbiorców koncertów jazzowych?

Cieszę się, że ten cykl zbudował sobie swoją publiczność. Na jeden koncert przychodzi średnio 150 osób. To dobry wynik jak na małe miasto. Oznacza, że obraliśmy słuszną drogę. 

Z czasem oprawa występów nabrała szczególnego charakteru. Dzisiaj, ktoś kto wchodzi do sali wypełnionej abażurami, gdzie publiczność okala instrumenty, nie ma wątpliwości, że trafił na koncert w Zajezdni Kultury w Pleszewie. 

Szybko usłyszeliśmy, że nowo powstała przestrzeń zajezdni pasuje do takiego projektu. Z czasem nasz pomysł ewoluował. Dzisiaj forma, na którą się decydowaliśmy, jest rozpoznawalna, robi ogromne wrażenie i łączy światy, które spotykają się na koncertach. Zainspirowała mnie m.in. seria MTV Unplugged czy zarejestrowany koncert Bass Astral x Igo Orchestra, gdzie muzycy występowali otoczeni publicznością, która znajdowała się bardzo blisko sceny, a ozdobę stanowiły abażury. Udało nam się taką atmosferę intymności wytworzyć w Pleszewie. Jako pierwszy tak blisko słuchaczy zagrał u nas Jacek Szwaj. Gdy zobaczyłem efekt końcowy, nie mogłem powstrzymać wzruszenia. To naprawdę jest światowy poziom – i mówię to bez przesady. 

Akustyka na takich koncertach jest wyzwaniem? 

Stawiamy na eksperyment. Jeżeli słuchacz, chce jak najgłośniej usłyszeć fortepian - to musi przy nim usiąść. Osoba, która znajdzie się przy kontrabasie inaczej odbierze koncert, niż ktoś, kto wybrał miejsce przy perkusji. Przybiera to formę muzycznego performensu. Mam już pomysł na to, jak zachęcić ludzi do zmiany miejsc w trakcie koncertu. Co warto dodać, występ w zajezdni praktycznie zawsze jest unplugged, bo muzycy są tak blisko publiczności, że tych instrumentów się nie dogłaśnia. Może się wydawać, że nasi akustycy mają mało roboty, ale wcale tak nie jest - muszą podejść do swojego zadania bardzo aptekarsko, żeby uzyskać odpowiedni efekt. Dla muzyków z pewnością wyzwaniem jest latencja dźwięku, czyli zjawisko polegające na tym, że dźwięki z instrumentów, które znajdują się po przeciwnych stronach okręgu docierają do grających na nich muzyków z opóźnieniem. Dla publiczności jest to niesłyszalne, ale dla wprawnego ucha artysty już tak. Jednak konwencja, którą proponujemy występującym się podoba. Wielu z nich – również tych bardzo doświadczonych – w Pleszewie gra pierwszy taki koncert w swoim życiu.

Jest coś, co poza jazzem łączy muzyków występujących w Zajezdni Kultury w Pleszewie?

Interesują mnie polscy artyści, którzy są coraz lepsi w tym co robią. Szczególnie tacy, którzy dopiero zdobywają rozpoznawalność. Bardzo dobrzy, zawodowi muzycy, którzy działają nie po to, by osiągnąć sukces komercyjny, a z pasji. To zwykle również interesujący ludzie w wymiarze intelektualnym, wysoko uwrażliwieni, niestandardowo myślący. Wynik ich eksploracji wybrzmiewa poprzez dźwięki na scenie. W Polsce, wbrew pozorom, zespołów jazzowych nie ma bardzo dużo. 

A jeśli ktoś chciałby zagrać koncert w Zajezdni Kultury w Pleszewie? Muzycy sami się do was zgłaszają?

Wskaźnikiem pokazującym, że nasz projekt ma wartość, jest dla mnie to, że mamy bardzo dużo zapytań o możliwość zagrania koncertu. 90% artystów, którzy się do nas zgłaszają, pocztą pantoflową usłyszało dobre opinie o zajezdni - że jest tutaj ładnie, ktoś został profesjonalnie obsłużony przez naszą ekipę i że przychodzą ludzie. Wszyscy są zaskoczeni wysoką frekwencją, tym że mamy publiczność. Muzycy jazzowi często występują dla małej widowni, liczącej niekiedy nawet kilkanaście osób, a u nas większość miejsc jest zawsze zajętych. 

Trudno jest robić taki projekt w małym mieście? Jakie są wyzwania?

Dla mnie nie ma żadnych. Może dlatego, że to jest moja miłość i sprawia mi to przyjemność. Chociaż nie jest to najłatwiejsza droga i wymaga wysiłku, uważam, że każdy ośrodek kultury jest w stanie zmierzyć się z takimi zadaniami. Nie chodzi o to, żeby tak jak my proponować roczny cykl koncertów jazzowych, ale żeby eksperymentować z czymś estetycznie raz na jakiś czas. Kontrakty z niszowymi artystami są korzystne dla domów kultury. Rzeczy, które nie są popularne, nie są drogie – i właściwie nad tym ubolewam. Przykro mi o tym mówić, ale w Polsce trudno jest wyżyć z jazzu. Ośrodki kultury stać na to, żeby zapraszać jazzmanów, co jednocześnie jest wspieraniem tej pięknej kultury muzycznej. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Myślał pan o tym, żeby ubrać w cykl inny gatunek muzyczny?

Póki co wolę postawić na jeden kierunek, żeby określić się na mapie małych i średnich miast. Jak to jednak z Zajezdnią Kultury w Pleszewie bywa - być może jakiś pomysł urodzi się w przyszłości. Nie przestajemy oczywiście zapraszać zespoły reprezentujące inne gatunki. Bardzo interesuje mnie również teatr – monodramy czy inne nieduże formy. Myślę, że powinniśmy ludziom proponować również tego typu eksperymenty. Będziemy działali w tym kierunku.

Porozmawiajmy o tym, co jeszcze wydarzy się w tym roku w ramach „Odjazdu Jazzu”. We wrześniu odbędzie się występ, o szczególnej wartości edukacyjnej. Katarzyna Stroińska – Sierant z kwintetem, zagra koncert nawiązujący do zbioru Polish Jazz, a więc rodzimej klasyki gatunku. 

Wybitna pianistka, profesor Stroińska-Sierant, wystąpiła już u nas w ramach wielu innych projektów. Powraca z bardzo dobrym składem. Myślę, że jej koncert, na którym wybrzmią klasyki polskiego jazzu, będzie opozycją do chociażby wcześniejszych koncertów przedstawicieli młodszego pokolenia - Piotra Budniaka czy Macieja Kądzieli, którzy zaprezentowali swój autorski materiał. Przybyli będą mogli się przekonać – i to w jeden wieczór - jak wiele różnorodnych odcieni ma w sobie jazz. 

Na deser również mieszkanka smaków. Ostatni koncert w tym roku, w listopadzie, zagra energetyczny Groovosophers, śmiało łączący jazz, funk i improwizację. 

To bardzo ciekawy eksperyment, polecam sprawdzić ich twórczość przed koncertem.  Zostali wyhaczeni przez naszych akustyków i bardzo się cieszę, że zagrają u nas na zakończenie tegorocznego cyklu.

Wcześniej jednak odbędą się urodziny Zajezdni Kultury w Pleszewie. Na nich, w październiku, zagra legenda - Adam Makowicz. Rok temu w Pleszewie wystąpił Możdżer. Łatwo się zaprasza tak duże nazwiska do naszego miasta?

Z Adamem Makowiczem termin ustaliliśmy już rok wcześniej, więc mieliśmy dużo czasu, żeby wszystko dograć. Inaczej było z Leszkiem Możdżerem – pojawił się u nas trzy miesiące po tym, jak zaproponowaliśmy koncert. Pokazaliśmy mu kim jesteśmy i co robimy i to go zaintrygowało. Zwykle jego koncerty trzeba bookować dwa lata wcześniej, więc mieliśmy dużą satysfakcję, że udało nam się tak sprawnie to załatwić. Poczuliśmy się docenieni.

Czyj jeszcze występ marzy się panu w Zajezdni Kultury w Pleszewie?

Wymieniłbym Wojciecha Mazolewskiego, Marcina Wasilewskiego czy Hanię Rani. Ale tych nazwisk jest znacznie więcej. Teraz musimy postawić na pokorę i dalej budować nasz jakościowy repertuar. Kalendarz na przyszły rok mamy już zapełniony i zapewniam, że będą to bardzo dobre występy. Tej jesieni pojawi się jeszcze jednak gratka dla słuchaczy – w zajezdni swój koncert zarejestruje Maciej Tubis. Czujemy się bardzo wyróżnieni, że to właśnie nas wybrał jako miejsce na nagranie swojej płyty live. Będzie to szczególny występ z konkretnymi obostrzeniami, dlatego obowiązywały będą zapisy. O szczegółach będziemy informować. Mogę jeszcze zdradzić, że inny z zespołów, a mianowicie Lunamë Macieja Kądzieli, chce nagrać teledysk na naszym torowisku. Cieszymy się, że nasza praca jest w taki sposób doceniona, a artyści, którzy u nas występują – chętnie tu wracają. 

Na zakończenie – jak zachęciłby pan nieprzekonanych do tego, żeby wybrać się na koncert jazzowy do zajezdni? 

Zapraszam. Warto po prostu przyjść, zobaczyć i przekonać się na własnej skórze, czy to jest dla mnie. Dobieramy taki repertuar, żeby zainteresować słuchacza, a nie go zniechęcić. Ani razu nie zawiodłem się na muzyku, który przyjął nasze zaproszenie. Coś może być mi bliższe albo dalsze. Ale u nas nie ma koncertów złych i dobrych. Po prostu każde spotkanie z artystą jest inne. 


Jakie koncerty jazzowe odbędą się jeszcze w tym roku w Zajezdni Kultury w Pleszewie?

4.09 - Katarzyna Stroińska-Sierant Quintet Polish Jazz
18.10 - Adam Makowicz solo [bilety do kupienia TUTAJ]
15.10 - Groovosophers
 

SONDA

Jak oceniasz ofertę Zajezdni Kultury w Pleszewie?

Zagłosowało 18 osób
Zagłosuj
Głosy można oddawać od 03.07.2024 od godz 14:07
reklama
WRÓĆ DO ARTYKUŁU
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama
logo