Rozmowa z Konradem Świderskim - lideram Bread of Life Pleszew
Kiedy podjąłeś taką decyzję - żeby poświęcić się w życiu pracy z potrzebującymi?
Konrad Świderski: Tak naprawdę wszystko zmieniło się 4 lata temu. Pracowałem na magazynie. Po 13 latach dopadło mnie wypalenie zawodowe. Wiedziałem, że muszę coś zmienić. Poszedłem do szkoły i zacząłem trzy kierunki na raz - terapeuta zajęciowy, opiekun medyczny i masażysta. Skończyłem terapię i zacząłem udzielać się w fundacji Bread of Life.
Od czego zaczęła się twoja działalność charytatywna?
Od otwarcia zbiórki na potrzebującą rodzinę z Kalisza. Pomogliście mi ją nagłośnić, a mieszkańcy chętnie się zaangażowali. Wtedy zrozumiałem, że takie działania mają przyszłość. Przez dwa lata działałem z ramienia fundacji Bread of Life jako „wolny strzelec”, potem otworzyłem jej pleszewski oddział, którego jestem - jak przyjęło się mówić - liderem. Fundacja w Wielkopolsce zaczęła w 2001 roku. Bread of Life Pleszew to więc świeża sprawa.
Jaki był początek?
Mieszkańcy bardzo miło zareagowali. Od wielu słyszałem, że właśnie takiej fundacji w Pleszewie brakowało. Pierwsze zbiórki organizowaliśmy przy okazji imprez i to były miłe spotkania z ludźmi. Pokazali, że nie są obojętni. Licytacje internetowe - z którymi jesteśmy kojarzeni - rozpoczęły się dopiero w pandemii koronawirusa, gdy zbieraliśmy pieniądze na szpital. Oddział Bread of Life Pleszew fizycznie został otwarty dwa lata temu, kiedy dostałem biuro od miasta.
W internecie działasz bardzo prężnie. Bez mediów społecznościowych by się udało?
Na naszej grupie na Facebooku (
Pleszewskie Aukcje Charytatywne Bread of Life Pleszew) jest już 7,5 tysiąca członków. Zawsze, kiedy czegokolwiek potrzebuję, to robię wpis, a pod nim szybko pojawia się setka komentarzy. Uważam, że bez internetu prowadzenie oddziału byłoby bardzo trudne. Pewnie nie uzbieralibyśmy tylu pieniędzy, ile udało nam się przez 4 lata - czyli około 1,5 miliona złotych.
Komu z naszego terenu pomagacie?
Wszystkim, którzy tej pomocy potrzebują. Mamy 50 podopiecznych - z różnymi chorobami, zaburzeniami i historiami. Od początku zależało mi też na pokazaniu, że w Pleszewie istnieją ludzie z zaburzeniami, jak autyzm czy zespół Downa.
Założyłeś dwie podgrupy. Pierwsza to Autyzm Family, druga Rodzina z Trisomią 21. Dużo jest w naszym powiecie rodzin z dziećmi z autyzmem?
Stworzyłem je, żeby rodziny, gdzie dziecko jest w spektrum autyzmu czy ma trisomię 21. chromosomu, ze sobą przebywały, zintegrowały się i zobaczyły, że nie są same. Kiedy ogłosiłem, że startuje grupa Autyzm Family, w pierwszy dzień zgłosiło się 7 rodzin z dziećmi do 17. roku życia. Teraz mamy 20 dzieciaków z autyzmem. W latach 80. jako autystyczne diagnozowano jedno dziecko na 2 tysiące, teraz jedno na 400. Ciężko jednak oszacować, ile jest takich osób w naszym powiecie.
Z czym się mierzą rodziny dzieci autystycznych?
Każde dziecko to indywidualny przypadek. Największym wyzwaniem jest terapia, bo najtrudniejsza jest praca z dzieckiem - dążenie do tego, żeby ono się rozwijało, funkcjonowało samo. Wszystko zależy jednak od przypadku. Są autyści, z którymi można porozmawiać, jak z każdą inną osobą. Są też osoby zamknięte, które prawie nic nie mówią. U niektórych mogą występować częste ataki na tle neurologicznym - u innych nie.
Ile jest osób w drugiej grupie - Rodzina z Trisomią 21?
Jest ich mniej w społeczeństwie, przez to i w naszej grupie - bo 10 dzieci. One różnią się od tych z autyzmem - są zwykle bardziej pogodne. Te dzieciaki też chcą być jak my - ludzie bez trisomii. Mieszkańcy Pleszewa zobaczyli, jak mogą funkcjonować osoby z zespołem Downa, kiedy zrobiliśmy spotkanie z uczestnikiem programu „Down the Road” (program opowiada o szóstce młodych osób z trisomią, którzy wraz z Przemkiem Kossakowskim wybierają się w podróż poza granice naszego kraju; w trakcie wyprawy mierzą się z niecodziennymi wyzwaniami - dop. red.) - Adamem Wdówką, który jest bardzo mądrym chłopakiem. Do naszego miasta przyjechała też Patrycja Bartoszak - terapeutka występująca w programie.
Przez to, że media pokazują osoby z zaburzeniami, społeczeństwo staje się bardzie empatyczne. Wy wychodząc do ludzi - robicie taką robotę w Pleszewie.
Na pewno teraz więcej się o tym mówi niż kiedyś. Dawniej autystycy czy osoby z zespołem Downa byli pozamykani w domach. Nam zależy na tym, żeby tak nie było, żeby rodziny z takimi dziećmi nie bały się interakcji z innymi. Myślę, że Pleszew jest na to gotowy. Ostatnio zorganizowaliśmy imprezę w stylu Hollywood dla wszystkich z fundacji - była limuzyna, czerwony dywan, poczęstunek. Przyjechali też członkowie Kosza Pleszew i Sławek Jenerowicz ze swoim show, a także inne osoby spoza fundacji. Chcieliśmy pokazać, że te dzieciaki są ważne, żeby poczuły się gwiazdami. Kiedy one przebywają ze sobą - rodzice też czują się pewniejsi. To dla bliskich również jest ważne - być wśród innych osób, które są w podobnej sytuacji, zobaczyć, jak żyją. Sam jestem rodzicem dziecka z niepełnosprawnością - mam rocznego syna, Ignasia, który urodził się z zespołem Downa.
Jaki był najtrudniejszy moment na twojej rodzicielskiej drodze?
Wiadomość, że urodzi się dziecko z zespołem, była lekkim szokiem. Ale nie miałem z tym problemu. Tym bardziej, że pracowałem wcześniej z takimi dzieciakami, wiedziałem mniej więcej, jak to wygląda. Jeśli chodzi o nas, to również terapia jest największym zadaniem. Ignacy ma niskie napięcie mięśniowe, dopiero zaczyna siadać. Jego codzienność to rehabilitacje, zajęcia w szpitalu czy szkole specjalnej w Pleszewie w ramach wczesnego wspomagania rozwoju, logopeda, terapia zajęciowa SI (integracja sensoryczna). Na co dzień wszystkimi sprawami dotyczącymi rehabilitacji zajmuje się moja niezastąpiona żona Gosia.
Skąd jako rodzic na co dzień czerpiesz siłę do działania?
To chyba mój charakter. Jestem, jak to mówią - pozytywnie zakręcony. Z wielu rzeczy robię sobie też żarty, bo inaczej chyba dostałbym na głowę, myśląc codziennie o wszystkich chorobach, zaburzeniach i przypadłościach, z którymi się spotykam. Swojego syna traktujemy normalnie, jak zdrowe dziecko. I myślę, że tak właśnie trzeba traktować dzieci z niepełnosprawnościami. Co to za życie, jeśli masz być cały czas smutny - lepiej się uśmiechać, czasami zażartować. Mam takie podejście, że będzie dobrze. A kryzys? Myślę, że przyjdzie nie raz.
W jakim jeszcze zakresie rodziny otrzymują wsparcie w fundacji?
Terapia to duże koszty, dlatego dopłacamy rodzicom do dojazdów na nią. Każde dziecko ma zakładane 1,5 procent z podatku. Jeśli rodzice są bardziej potrzebujący, to zakładamy zbiórkę na stronie zostananiolem.pl, a żeby dobić do kwoty na rehabilitacje, robimy licytacje z fantami. Zbieramy również pieniądze na spotkania integracyjne, wyjazdy i imprezy. W czerwcu 6 rodzin pojechało nad morze do miejscowości Gąski na próbny wyjazd. Wspólnie gotowaliśmy, wychodziliśmy na spacery, zwiedzaliśmy okolicę, dzieciaki się zintegrowały. Nie wszyscy się znaliśmy, ale teraz tworzymy rodzinę, mamy ze sobą stały kontakt. Na tym nam zależało. Teraz zbieramy na wyjazd do miejscowości Mrzeżyno. Mamy uzbierane już połowę z 40 tysięcy. Na tę chwilę zapisało się 60 osób. Każdy z rodziców jest aktywny, stara się na rzecz zbiórki, żeby tylko można było wyjechać. Oni też zasługują na odpoczynek. Tutaj muszę wspomnieć o darczyńcach - bo mamy świetne wsparcie. Są firmy czy instytucje, które cały czas nam pomagają. Jeśli potrzebujemy jedzenia na wydarzenie, to wspiera nas Lottos czy Bar Pyza, dobrze układa się też współpraca z miastem, np. biblioteką. Jak coś potrzebujemy, to idziemy i załatwiamy. Bez wsparcia miasta, udostępnienia miejsca - nie byłoby gdzie, bo to byłyby za duże koszty dla nas. W tej kwestii zawsze mogę liczyć na pomoc wiceburmistrz Izabeli Świątek.
Jak zachęciłbyś rodziny, które być może się wahają, żeby do was dołączyły?
Wielu blokuje wstyd. Przeprowadziłem dużo takich rozmów z rodzicami. Nie ma się czego wstydzić, gdy walczy się o swoje dziecko, swoje dobro. Nikt, kto do nas dołączył tego nie żałuje. Również pokazywanie swojego dziecka światu nie powinno być powodem do wstydu. Uważam, że lepiej się wtedy ono rozwija, rodzic także. Niekiedy rodziny są zamknięte i nie wychodzą na zewnątrz, a dookoła jest tylko dobra, z którego można czerpać.
Jak już wspomniałeś - jesteś też terapeutą. Pracujesz u sióstr w Broniszewicach, od stycznia tego roku masz gabinet masażu w Kaliszu z ramienia fundacji Bread of Life, prowadzisz też wizyty u pacjentów. Poza tym są też treningi dla dzieci z niepełnosprawnościami. Jak wyglądają twoje zajęcia?
Im więcej ruchu tym lepiej. Do każdego przypadku pochodzę jednak indywidualnie, pracuję z dorosłymi jak i dziećmi. Inwestuję w szkolenia, nabieram doświadczenia i pewności siebie w tym, co robię. Wykonuje masaże seniorów - moja najstarsza pacjentka ma 94 lata. Masaż geriatryczny jest dla mnie jednym z priorytetów. Starsze osoby również potrzebują relaksu oraz ćwiczeń, które wpływają na ich komfort fizyczny jak i psychiczny. Jeśli chodzi o osoby z niepełnosprawnościami czy zaburzeniami - najbardziej cieszą mnie postępy. Dostrzegam różnice, kiedy rodzice przychodzili do mnie dwa lata temu z dzieckiem, a obecnie. Rehabilitacja jest ważna - po starszych osobach z zespołem Downa widać, że gdy lepiej rozwijali się za malucha, to teraz są niesamowici. Wracając do mojej działalności - współpracuję m.in. z Agnieszką Michalak z Jedlca z Sensoriki. Jest niesamowita, wykształcona i ma świetne podejście, jeśli chodzi o pomoc autystom. To dla mnie numer jeden. Tutaj warto też w wspomnieć, że w ramach Bread of Life Pleszew przez cały ten rok odbywać się będą warsztaty terapeutyczne „Wspólne kroki” dla dzieci z niepełnosprawnościami, które prowadzi Angelika Jarych. Jeśli ktoś chce się zapisać, to zapraszam do kontaktu.
Jakie masz kolejne plany na przyszłość?
Mam dużo pomysłów, myślę, że na parę lat do przodu. Zapisuje sobie je na kartce, po czasie weryfikuję. Czuję, że nie wypalę się tak szybko. Na wszystko potrzebna jest jednak kasa - dlatego angażuje innych i jestem im wdzięczny za pomoc. Gdybym wygrał miliony, to stworzyłbym dom opieki społecznej dla osób z zespołem Downa, w którym przebywaliby opiekunowie, terapeuci, masażyści. Trafiałyby tam osoby potrzebujące na stare lata, gdy zabraknie rodziców, zamiast do zwykłego DPS-u. Z bardziej osiągalnych planów - chciałbym zorganizować mieszkanie treningowe dla osób z zespołem Downa i autystów. Będę też dobijał się do Maćka Stuhra, który prowadził program „Autentyczni” (w programie osoby w spektrum autyzmu zadają pytania znanym osobistościom - dop. red.), żeby zaprosić go do Pleszewa.
Wesprzyj fundację Bread of Life - 1,5% podatku
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.