- Do dziś pamiętam te krzyki, naganianie nas - niczym zwierzynę - przez Ukraińców - mężczyzn, ale nawet kobiety z dziećmi… - Edward Horoszkiewicz zawiesza na chwilę głos. Okrutne mordy sprzed lat ma przed oczami do dziś. - Przeżyłem, choć zamordowano moje dzieciństwo…
Słowo „wojna” słyszał właściwie od zawsze. - Wydaje mi się, że niemal od kołyski. Od dziadka, ojca. W sposób realny, namacalny, poczułem je jako pięciolatek…
Urodził się w 1938 roku Balarce. - Polska kolonia w gminie Silno, parafia Derażne, na krańcu powiatu łuckiego w woj. wołyńskim - recytuje mężczyzna. - Zakładał ją jeszcze mój pradziad… - dodaje po chwili dumą.
Balarka przed wojną była prężnym polskim ośrodkiem na Kresach. - Była szkoła, organizacja strzelecka, koło gospodyń… W miejscowości nie było żadnej rodziny ukraińskiej, jedynie jeden Żyd, który prowadził sklep. Być może dlatego została później doszczętnie zniszczona… - opowiada.
- Wie pan, na wołyńskich wsiach, gdzie były jakieś rodziny mieszane - polsko-ukraińskie - banderowcy niszczyli tylko budynki Polaków. U nas spalono wszystko - ukraińscy barbarzyńcy wykarczowali nawet drzewa owocowe - sady były bowiem doskonałym punktem orientacyjnym do zlokalizowania swojego siedliska. Chodziło o to, by nie został po nas nawet ślad… - wspomina Horoszkiewicz.
Mężczyzna przeżył rzeź na Kresach, był więźniem obozu w Wizau (filia Gross-Rosen) w latach 1943-1945. W specjalnej rozmowie z nami opowiada o tych strasznych czasach.