Pochodzący z Gniezna 37 – letni ks. Bartek Rajewski przyjechał na Ziemię Pleszewską, żeby pomagać dominikankom prowadzącym dom dla niepełnosprawnych chłopców.
- Pewnego dnia pojechaliśmy z kilkoma chłopcami do Kalisza. W tamtejszej katedrze, siedzący za mną siedmioletni Filip modlił się półgłosem mniej więcej tak: „Jezu, gdzie Ty jesteś? Dlaczego nigdy Cię nie widziałem? Widzę Cię tylko na zdjęciu, które mam w pokoju. I zawsze widzę Cię tylko na krzyżu. Tak bardzo chciałbym Ciebie zobaczyć. Kiedy do mnie przyjdziesz?” – mówi ks. Bartek o jednej z takich wzruszających chwil w jego życiu.
Ks. Bartek Rajewski o Broniszewicach
Ks. Bartek Rajewski spędził w Broniszewicach dwa tygodnie. I – jak mówi – to właśnie tam spotkał „Kościół prawdziwy, szczery, radosny, prosty, pokorny…”
- Tu wszyscy wiedzą, że świadectwem naszej autentyczności jest nasz stosunek do najsłabszych – głodnych, bezdomnych, odrzuconych, chorych, wykluczonych, zapomnianych… Przyjeżdżając tutaj, myślałem, że będę miał wiele pytań, na które nie znajdę odpowiedzi. Tymczasem każdy dzień przynosił mi nie nowe pytania, ale odpowiedzi, których od dawna szukałem – tłumaczy.
I dalej dodaje: Można trwonić czas na gadanie. Lepiej jednak odpowiadać konkretnymi czynami. Tylko świadectwo ma dzisiaj autentyczną moc przemiany rzeczywistości. Także, a może nawet przede wszystkim tej kościelnej. To jest właśnie moja odpowiedź i taki jest mój komentarz do tego, co w Kościele dzisiaj przeżywamy.
Jak pomóc kierowcom?
Z Broniszewic ks. Bartek Rajewski wrócił do swojej parafii w Londynie. Mijały kolejne, przedświąteczne dni… aż doszło do kolejnych wydarzeń, na które musiał zareagować. Otóż nasi kierowcy utknęli na granicy nie mając szans na powrót do domu przed Wigilią. To wtedy napisał na Facebooku: „Kościół powinien, a nawet musi się tymi ludźmi zainteresować. Są jak owce bez pasterza. Jezus zapewne by tam poszedł. Czy istnieje możliwość. żeby dostać się do tych ludzi? (…) Na pewno ktoś będący w takiej sytuacji potrzebuje rozmowy, może spowiedzi... Czy istnieje możliwość zorganizowania mszy św. polowej?”. I oznaczył polskie władze konsularne próbując się skontaktować z ambasadą RP.
– Żeby prosić o pomoc w dotarciu do kierowców, gdyż wiedziałem, że potrzebne będą rozmowy z władzami lokalnymi, a nawet państwowymi. Niestety, bezskutecznie – opowiada ks. Bartek.
Ale odpowiedzieli inni… W akcję zaangażowały się polskie piekarnie. Przygotowano prowiant dla kierowców.
- Zgłaszali się właściciele polskich sklepów, przedsiębiorcy, firmy transportowe i taksówkarskie oraz osoby prywatne. Każdy chciał pomóc na miarę swoich możliwości – relacjonuje ks. Bartek.
W wigilijny poranek był już w drodze do Manston.
- Jadąc mijaliśmy tysiące stojących na poboczach autostrad tirów. Widok był przygnębiający. Naszym miejscem docelowym było jednak lotnisko, na którym zgromadzono blisko 5.000 ciężarówek. Tam sytuacja była najbardziej dramatyczna, gdyż kierowcy nie mogli opuszczać tego miejsca, nikt inny też nie mógł do nich się dostać. Nam udało się wjechać dzięki pozwoleniu, które uzyskała dla nas od władz lokalnych ambasada RP – opowiada ks. Bartek Rajewski.
Po przyjeździe na miejsce okazało się, że ekipa wolontariuszy zebrała sześć vanów żywności, wody i środków higieny osobistej.
- Jechaliśmy już po płycie lotniska. Ustawione jeden przy drugim tiry sięgały po horyzont. Wydawało się, że ten ciąg samochodów nie ma końca. W naszej kabinie, a jechaliśmy we trzech, panowała cisza. To wtedy Artur powiedział: „Ciekawe, że jedziemy tutaj we trzech: agnostyk, ksiądz i Żyd”. Ot, takie Boże Narodzenie... – opowiada ks. Bartek.
Później nadszedł czas na rozdzielanie paczek. Wśród kierowców byli Polacy, Włosi, Litwini, Rosjanie, Hiszpanie, Rumuni, Bułgarzy. Przedstawiciele chyba wszystkich narodów Europy. Już w pierwszych minutach jeden z kierowców zapytał o możliwość spowiedzi. Później byli kolejni. Pobierali żywność, której potrzebowali.
My – księża – wręczaliśmy opłatki i staraliśmy się choć chwilę z każdym porozmawiać, złożyć życzenia, podtrzymać na duchu, zapewnić o modlitwie, pobłogosławić… „Jestem wierzący, ale niepraktykujący. Ale co tam, niech ksiądz błogosławi!” – mówili niektórzy – wspomina chwile z tej niezwykłej Wigilii. - Marcin zaproponował, byśmy poszli na płytę lotniska i odwiedzili kierowców w ich samochodach. Nie do wszystkich bowiem dotarła informacja o przyjeździe transportu. Tak zaczęła się moja tegoroczna wizyta duszpasterska – kolęda…
Od drzwi do drzwi, od samochodu do samochodu. Opłatek, chwila rozmowy, czasem modlitwa. Innym razem zwyczajna ludzka wymiana życzliwego słowa, przybicie „piątki”, niekończące się okrzyki „Szerokości!” kierowane do tych, którzy czekali już na wyjazd z lotniska – parkingu. Były też spowiedzi i szczere rozmowy o świętach poza domem, rodzinie, przekazywaniu wiary dzieciom, trudach codzienności, a nawet… polityce.
To w czasie tej polowej kolędy spotkałem kierowców pochodzących z mojej gnieźnieńskiej diecezji… - relacjonuje ks. Bartek Rajewski.
Boże Narodzenie według ks. Bartka Rajewskiego
Na koniec, kiedy wolontariusze właściwe już zbierali się do powrotu, podszedł do nich jeszcze jeden kierowca – prosząc o coś do jedzenia.
- Nie byłem świadkiem tej sytuacji. Opowiedział mi ją Łukasz. Ów mężczyzna mówił, że jego samochód stoi na końcu lotniska i szedł do nas ponad godzinę. Nic już jednak nie mogliśmy mu dać. Nasze vany były puste. Tę rozmowę usłyszał jednak kierowca ukraiński. Podszedł i całą żywność, jaką miał w reklamówce podzielił dokładnie na pół. Wymowny był gest łamania chleba, który również został podzielony na pół. To było prawdziwe Boże Narodzenie – mówi ks. Bartek.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.