Pomysł narodził się w Porto
Marek Szymoniak, prezes Pleszewskiego Stowarzyszenia Tenisowego, od wielu lat udziela się w Klubie Kibica Polskich Reprezentacji Tenisowych. Kibicuje drużynie męskiej w meczach Pucharu Davisa i reprezentacji kobiecej w Billy Jean King Cup. Pomysł o wyjeździe na Wimbledon narodził się podczas meczu Polaków z Portugalczykami.
– To było w Porto na meczu z Portugalią, pogadaliśmy z Krzysztofem, mieszkającym na stałe w Szwajcarii, właśnie o Wimbledonie i zapaliło się światełko – jechać. Później u Krzysztofa bazowaliśmy po pięknym sukcesie Igi Świątek w Stuttgarcie, gdzie wygrała turniej Porsche i w finale pokonała bezradną zupełnie Sabalenkę 6:2, 6:2. Znowu były rozmowy o Wimbledonie i to zaczęło przybierać kształtu takiego konkretnego. Krzysztof już tam był, miał rozeznanie. Lokum w Londynie zapewnił nam fan tenisa, Darek, mieszkający tam od 25 lat. Inny kolega, Arek z Manchesteru, przyjechał po naszą trójkę autem z namiotami, z całym sprzętem biwakowym, no i w czwórkę pojechaliśmy na Wimbledon – opowiada Marek Szymoniak.
Wimbledońska kolejka
Pleszewianin i jego koledzy przygodę z Wimbledonem rozpoczęli od pobytu na polu biwakowym. Rozbili się w dwóch namiotach w oczekiwaniu na zakup wymarzonych kart wstępu.
– Od lat funkcjonuje tradycyjna kolejka, którą tworzą najwięksi fani tenisa z całego świata. Już dzień wcześniej rozbijają namioty, by przespać noc i nazajutrz otrzymać od stewardów kartę kolejkową, która później upoważnia do kupna biletu. Sama kolejka to ewenement na skalę światową, nadzorowana jest od 5:30. Stewardzi ustawiają cię, dyrygują tym wszystkim. Oni tu rządzą, rozdają numerki kolejkowe, później bransoletki upoważniające do wejścia i kupienia biletu. Jest zabezpieczone po 500 biletów na trzy korty - Central Court, pierwszy i drugi. Jeżeli już jesteś na terenie obiektu, to możesz też kupić bilet w jedynej kasie, gdzie sprzedają zwroty biletowe. Bilet jest ważny całodobowo na terenie obiektu, jak już wyjdziesz, to traci ważność. Osiemnaście pozostałych kortów możesz przemierzać, jak chcesz. Jest też takie coś, jak Wzgórze Henmana, tam są dwa wielkie telebimy i ludzie tam piknikują – mówi Marek Szymoniak.
Autograf od Igi Świątek
Pleszewianin podczas pobytu na Wimbledonie obejrzał sporo interesujących pojedynków. Był świadkiem zwycięskich meczów Huberta Hurkacza i Magdy Linette, widział pojedynek Aryny Sabalenki, czy też bardzo zacięte starcie pomiędzy Coco Gauff, a Sofią Kenin. Z pewnością jednak najbardziej zapadnie mu w pamięci mecz z udziałem Igi Świątek.
- Trzeba mieć szczęście. My na pierwszym meczu Igi Świątek siedzieliśmy trzy rzędy od kortu. Gdy nasza tenisistka udzielała wywiadu, to ja już stałem przy murku. W Pleszewie zamówiłem koszulki z napisem „I love Wimbledon”, okazuje się, że się przydały, bo na tych koszulkach Iga złożyła nam autografy. Jeżeli gonisz marzenia i w tym momencie te marzenia się spełniają, Iga ci podpisuje koszulkę w takim miejscu, jak Wimbledon, to dla kogoś, kto kocha tenis, jest piękną sprawą – mówi prezes PST.
Obowiązkowa biel
Z Wimbledonem związanych jest sporo tradycji, które na innych tenisowych turniejach należą do rzadkości lub nie ma ich wcale.
- Obowiązkowe są białe stroje. Biel jest tak bezwzględna, że może być jedynie mały pasek dziesięciomilimetrowy i logo sponsora. Dopiero w tym roku po raz pierwszy kobiety mogły założyć ciemne spodenki pod biały strój. Ciekawostką jest to, że zakazem nie są objęte włosy i kiedyś Bethanie Mattek Sands walnęła sobie cztery czy pięć kolorów. Tradycją są też truskawki i szampan. Mecze rozgrywane są na trawiastych kortach. Wimbledońska trawa to najdroższa nawierzchnia, jaką możesz sobie wyobrazić w tenisie. Codziennie jest koszona na wysokość ośmiu milimetrów. Na tej nawierzchni gra jest specyficzna, ponieważ piłka odbija się nisko. Iga jest przyzwyczajona do mączki, tam wygrywa, tutaj ma trudności, dlatego nieraz się dziwimy, że przy returnie odbija w siatkę. Nie jest łatwo jej się przestawić. Ciekawostką jest fakt, że na Wimbledonie nigdzie nie zapłacisz gotówką. Wszystko jest opłacane kartą, gotówką nie kupisz nawet kiełbaski. Jest ten klimat, który się czuje, tam przychodzą, przyjeżdżają ludzie z całego świata, którzy kochają tenis, ludzie do końca szanują wysiłek tenisisty. Akurat cisza nocna to jest irytująca sprawa, bo nigdzie tego nie ma, ludzie łakną kolejnego seta, a tymczasem superwizor ogłasza, że w tym hrabstwie cisza nocna obowiązuje od godziny 23 i przerywa mecz. Minusem jest deszcz, który miesza szyki organizatorom. Nie możesz ustalić dokładnie terminu meczu, kiedy deszcz ci wszystko torpeduje. Dlatego organizatorzy odeszli od wolnej niedzieli w środku turnieju. Tą niedzielą nadrabiają zaległości, spowodowanymi przez pogodowe sprawy – wyjaśnia pleszewianin.
Plany już są
- To mój pierwszy Wimbledon, ale to, co tu zobaczyłem sprawia, że z pewnością tu powrócę. Marzy mi się cały Wielki Szlem, czyli Australia, Stany Zjednoczone i Roland Garros, który będzie chyba najłatwiejszy do realizacji. Plany są, ale nie chcę zapeszać – podsumowuje Marek Szymoniak.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.