reklama

To nie kierowca był winny tragedii pleszewskiego autobusu na moście w Nowym Mieście. Dlaczego obarczono go odpowiedzialnością na lata?

Opublikowano:
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościW tragicznym wypadku na moście w Nowym Mieście brał udział autobus ze Spółdzielni Nowy Świat. Zginęło kilkanaście osób. Milicja od razu przyjęła wersję, że winien był młody kierowca z Dobrzycy Jan Królik. Po ponad półwieczu od tragedii wiadomo, że to nie była prawda...
reklama

13 września 1969 roku autobusem należącym do spółdzielni produkcyjnej „Nowy Świat” w Dobrzycy jechało 36 pracowników Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Radlinie. Pojazd prowadził 36-letni Jan Królik. Mimo że młody wiekiem, to doświadczony i jak potem wspominali znajomi - dobry i uważny kierowca.

Mimo tego to właśnie kierowcę, ktory podobnie jak kilkanaście innych osób zginął, początkowo obarczano odpowiedzialnością za tragedię. Taka wersja przetrwała niemal przez pięć dekad. Dzisiaj prawie na pewno wiadomo, że to nie kierowca był winny. Pomogły media i prywatne śledztwo. 

Tragedia autobusu z Nowego Światu na Warcie 

Wyceczkowicze wracali z wycieczki z Trójmiasta. Po drodze zabrali nauczycielkę z Nowego Miasta. Wysiadła zaraz po przejechaniu mostu nad Wartą. Pojazd zatrzymał się wtedy przed drugim mostem przechodzących nad stawem zwanym przez miejscowych "portem". Musiał przepuścić nadjeżdżający samochód. Nikt nie przepuszczał, że za chwilę wydarzy się tragedia.

reklama

Dochodziła godzina 6.00 rano. Autobus wjechał na most przy stawie, po czym nagle zjechał w lewo, uderzył w barierki i na chwilę zawisł na wysokości 10 metrów. Następnie runął w dół. Według relacji świadków do pomocy poszkodowanym ruszyli kierowcy innych pojazdów oraz okoliczni mieszkańcy. Początkowo rannych odwożono do szpitali w Jarocinie i w Środzie Wielkopolskiej samochodami osobowymi. Wkrótce nadjechały karetki pogotowia. Tych, którzy zmarli w czasie drogi odwożono z powrotem na miejsce wypadku i zabierano kolejną osobę ranną.

Na miejscu zginęło 9 osób. Dziesiątą ofiarą wypadku był Włodzimierz Podlewski, który zmarł w szpitalu pomimo wysiłków lekarzy. Miał zaledwie 29 lat. W wyniku obrażeń dwa tygodnie później zmarł również Bronisław Tomczak. Nigdy nie wybudził się ze śpiączki.

reklama

Badali samodzielnie okoliczności tragicznego wypadku na moście w Nowym Mieście

Pierwotnie sprawą tragedii zajął się specjalnie powołany organ dochodzeniowy. Miał wyjaśnić przyczyny zdarzenia. Jednak w tamtych latach starano się ukrywać wszelkie informacje na temat wypadków.
 W czasach PRL tuszowanie katastrof było na porządku dziennym. Czasem podawano szczątkowe informacje, ale bywało tak, że do prasy nie trafiało nic. W latach 50. w Poznaniu, kiedy miał miejsce wypadek lotniczy, to gazety nic o tym nie pisały - tłumaczy Filip Czekała, dziennikarz portalu TVN24.pl, autor reportażu pt. „Tragiczna wycieczka”.
Po wypadku, o czym pisały gazety, wina obarczano kierowcę. Relacje świadków mówią jednak co innego. Także syn milicjanta, który zajmował się sprawą, mówił mi, że z ustaleń wynikało jednoznacznie, że przyczyną wypadku była usterka autobusu. Wszystkie ślady, na które natrafiliśmy, potwierdzają tezę. Brakuje jednak dokumentów, które by zachowały się z tamtych lat – tłumaczy Fili Czekała.

Tragedia na moście w Nowym Mieście. Jak było w tym przypadku?

Otóż pojawiło się kilka publikacji, które przede wszystkim skupiły się na opisaniu bohaterskiej walki lekarzy o życie ofiar i postawioną w stan alarmowy służbę zdrowia. Nie zabrakło również propagandowych informacji na temat pomocy dla spółdzielni produkcyjnej z Radlina, w której nagle nie było rąk do pracy. Prasa dwa dni po zdarzeniu nie omieszkała obarczyć winą za wypadek zmarłego na miejscu kierowcę Jana Królika. Przeczyły temu relacje ocalałych uczestnicy wypadku.
 Dotarłem do gazet z tamtych dni i przez pierwszy tydzień po katastrofie, gazety o tym informowały, jednak nic nie mówiły o przyczynie wypadku, ewentualnie wskazywały wstępnie na winę kierowcy - opowiada Filip Czekała.
Ostatecznie śledztwo umorzono, a sprawa o katastrofie ucichła i to na ponad 50 lat.

reklama

Prywatne śledztwo okoliczności katastrofy na moście w Nowym Mieście

Po pięciu dekadach wypadkiem zainteresował się Łukasz Pawełczyk z Jarocina wnuk Zygfryda Pawełczyka, który zginął na miejscu. Nigdy nie było mu dane poznać dziadka. Postanowił szukać informacji, bo temat nie dawał mu spokoju. Rozpoczął własne śledztwo.
 Dla mnie to było ważne poznać prawdę, co dokładnie było przyczyną wypadku i dlaczego zginął mój dziadek - zapewnia Łukasz Pawełczyk.
Szukał dokumentów, jednak tych brakowało na komendach w Jarocinie, Nowym Mieście i Poznaniu. Z pomocą przyszedł mu Tomasz Cieślak, pracownik IPN-u.

Wstawiłem kiedyś zdjęcia z katastrofy na Facebooku i już nie pamiętam, kto do kogo pierwszy się odezwał. Bardzo go to zaciekawiło i zaprosił mnie do IPN-u na rozmowę, żebym pokazał mu to, co mam - wspomina Pawełczyk.
Na profilu facebookowym „Historia Jarocina”, prowadzonym przez Cieślaka, pojawił się post z prośbą o informacje na temat katastrofy z 1969 roku. Długo nie trzeba było czekać. Pojawiło się wiele komentarzy, a wraz z nimi bezpośredni świadkowie tego tragicznego zdarzenia.

Zawsze chciałem poznać prawdziwą przyczynę katastrofy, w której zginał mój dziadek. Nigdy mi nie pasowało, że kierowca usnął. Cieszę się, że sprawiłem ulgę jego córce. Pokazałem go w najlepszym świetle, do końca robił wszystko, aby uniknąć tej tragedii - mówi Łukasz Pawełczyk.

Dziennikarz TVN-u zainteresował się sprawą wypadku w Nowym Mieście

Z czasem sprawą zainteresował się dziennikarz TVN-u Filip Czekała. On również zaczął drążyć temat. - Udało nam się odkurzyć wiele informacji, które ujrzały po ponad 50. latach światło dzienne - tłumaczy dziennikarz. Ustalił między innymi, że ten konkretny autobus najpierw jeździł po Poznaniu. Do spółdzielni Nowy Świat trafił w 1967 roku. Wtedy miał zaledwie 5 lat, a gdy doszło do wypadku 7. Dlaczego tabor miejski tak szybko wyzbył się pojazdu?
Informacje na ten temat znajdujemy właśnie w reportażu Filipa Czekały nakręconym dla stacji TVN. Dotarł on do zapisków nieżyjącego już kustosza Muzeum Komunikacji w Poznaniu Jana Wojcieszaka, który skrupulatnie notował, gdzie przekazywano poszczególne autobusy wycofane z użytku. Z notatek wynika, ze MPK Poznań wyzbyło się szybko wszystkich autobusów San H25, bo były awaryjne. Nie wytrzymywały stanu polskich dróg.

Wiadomo również, że ten konkretny San H25 został zakupiony przez spółdzielnię do użytku wewnętrznego. Jednak podczas rejestracji kierownik wydziału komunikacji dał pozwolenie na usługi wycieczkowe, choć stan pojazdu to wykluczał. Teorię tę potwierdza informacja od naszej czytelniczki, która chciała pozostać anonimowa. Otóż ona również miała brać udział w wycieczce do Trójmiasta.

Zrezygnowałam dzień przed, mało kto o tym wiedział. Bałam się jechać tym autobusem, bo on był w złym stanie. Wyjechałam więc do siostry. Po tym, jak usłyszałam w radiu informacje o wypadku, zaraz wróciłam do domu. Kiedy ludzie zobaczyli mnie na ulicy, to myśleli, że jestem zjawą, a ja tłumaczyłam im, że nie pojechałam do Trójmiasta - opowiada czytelniczka.
Łukasz Pawełeczyk w czasie prowadzonego przez siebie śledztwa dotarł do syna milicjanta, który w tamtym okresie zajmował się wypadkami ma drogach. Ten miał opowiadać, że jednoznacznie przyczyną wypadku była usterka autobusu. Wrak pojazdu został przewieziony na teren ówczesnego Rejonu Dróg w Jarocinie. – „Byłem z rzeczoznawcami, którzy badali stan techniczny pojazdu, był na trzecim biegu, szybkość miał niewielką” - napisał kilka miesięcy temu na profilu Historii Jarocina pan Kazimierz, który potwierdził tę informację w bezpośredniej rozmowie z Pawełczykiem.

W tej sprawie jest kilka powiązanych wątków. Trzeba je wszystkie szczegółowo opracować. Według nas główna przyczyna katastrofy została wyjaśniona, ale do zbadania pozostają wątki poboczne. Musimy to wszystko historycznie wyjaśnić. Na to potrzeba czasu, a wszystko po to, żeby nie popełnić błędu. Jestem pewien, że to nie koniec tej historii – tłumaczy Tomasz Cieślak, pracownik IPN
Historią tej tragicznej katastrofy zainteresowała się stacja TVN24.pl. Powstał materiał, w którym wypowiadają po przeszło 52 latach osoby biorące w wypadku. Film można obejrzeć na TVN24GO [ZOBACZ TUTAJ].

Tablica pamiątkowa w miejscu tragicznego wypadku w Nowym Mieście

Wnuk jednej z ofiar, Łukasz Pawełczyk z Jarocina, postanowił w miejscu zdarzenia postawić tablicę pamiątkową. Nie było to jednak łatwe zadanie. Wnuk Zygfryda Pawełczyka musiał najpierw napisać wiele pism urzędniczych do Warszawy czy Poznania, zanim mógł uczcić pamięć ofiar.

Zajęło mi to płótora roku, ale w końcu się udało - mówi Pawełczyk.

Zdjęcie tablicy moża zobaczyć w naszej galerii. Grób zrehabilitowanego kierowcy - Jana Królika znajduje się na cmentarzu w Dobrzycy. 

 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama