Działo się to przed świętami Bożego Narodzenia roku 1935.
Do Pleszewa przyjechał wówczas wędrowny zwierzyniec. Tu dodamy, nie mylić z cyrkiem. Było to coś w rodzaju małego i obwoźnego ogrodu zoologicznego. W poszczególnych miejscowościach, gdzie zajechano, montowano klatki i każdy mógł oglądać, znajdujące się w nich zwierzęta. W tym przypadku nie zabrakło również lwa.
W tamtych czasach, gdy rozrywek było mało, przyjazd takiego zoologu musiał wzbudzić duże zainteresowanie. Wśród zwiedzających był mieszkaniec Pleszewa - pan o nazwisku Zejdel. Nagle podszedł do klatki z lwem, wsunął całe ramię między kraty i zaczął zwierzę głaskać po grzywie. Temu się to zdecydowanie nie spodobało. Skoczył i przydusił swymi łapami rękę pana Zejdla do kraty. I tak przy tym, co koniecznie należy podkreślić, miał więcej szczęścia niż rozumu, bo lew nie złapał go zębami.
Jednak lwie łapy okazały się potwornie silne. Tak bardzo, że mimo krzyków i prób wyrwania rąk, pan Zejdel nie tylko się nie uwolnił, ale z bólu zemdlał. Uwolnili go dopiero inni widzowie, którzy pośpieszyli na pomoc. Ręce nierozważnego (najdelikatniej mówiąc) mieszkańca Pleszewa zostały tak pocięte, że trzeba go było przewieźć do miejscowego szpitala. A sprawę opisywał m.in. ówczesny Dziennik Bydgoski.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.