Gdy była mała, zafascynowana serialową doktor Quinn, chciała zostać lekarzem. Szybko przekonała się jednak, że jest humanistką. W działalność kulturalną zaangażowała się już w liceum w Ostrowie Wielkopolskim. Studiowała stosunki międzynarodowe oraz dziennikarstwo i komunikację społeczną na Uniwersytecie Adam Mickiewicza w Poznaniu. W Pleszewie zaczęła swoją aktywność społeczną od kierowania dyskusyjnym klubem filmowym.
- Zamiłowaniem do kina skandynawskiego zaraziłam bardzo dużo osób przychodzących na DKF. Uzbierała się fajna grupa ludzi, która chętnie dyskutowała po seansach. To były bardzo wartościowe wieczory - wspomina Zuzanna Musielak Rybak.
Po drodze była też współorganizacja festiwali muzyki alternatywnej w Hadesie czy działania związane z promocją rajdów WRC. I w końcu praca zawodowa w dziennikarstwie - również blisko ludzi.
- Dzięki temu zdobyłam ważne doświadczenie i rozpostarłam skrzydła. Jeszcze lepiej przyjrzałam się temu, co dzieje się w mieście, jaka jest jego specyfika i poznałam ludzi, którzy są aktywni - opowiada Musielak-Rybak.
W bibliotece wielokrotnie prowadziła spotkania autorskie, a w 2021 roku wygrała konkurs na jej dyrektora. Właśnie dobiega końca jej kadencja na fotelu szefowej. Jak mówi z dumą - jeśli chodzi o działalność kulturalną to już zupełnie inny Pleszew, niż ten, w którym zaczynała. Książnicę, którą prowadzi, nazywa liderem w swojej dziedzinie. Pleszewianie chętnie ją odwiedzają żeby wypożyczyć książki, ale nie tylko.
- Czytelnictwo utrzymuje się na bardzo dobrym poziomie, który udało się odbudować po pandemii. Mamy ponad 100 tysięcy wypożyczeń rocznie. Uważam, że to, jak na Pleszew, świetny wynik. Statystycznie każdy mieszkaniec gminy przeczytał cztery książki - wylicza Zuzanna Musielak-Rybak.
Jej samej brakuje czasami pisania, więc tworzy - prozę. Póki co - do szuflady. Ta zapełnia się też kolejnym pomysłami na dalsze prowadzenie instytucji przy Kolejowej 1 w Pleszewie.
Rozmowa z Zuzanną Musielak-Rybak, dyrektorką Biblioteki Publicznej Miasta i Gminy Pleszew
Wieczór z książką czy filmem?Bardzo różnie. Bywa, że i jednego, i drugiego jest mniej niż bym chciała, ze względu na brak czasu. Jeżeli chodzi o książki, to odkąd jestem dyrektorką biblioteki i prowadzę większość spotkań autorskich, czytam przede wszystkim to, co napisali nasi goście. Ponieważ prowadzimy intensywną działalność kulturalną i gościmy wielu autorów, nie jest łatwo się wyrobić już z tymi lekturami. Bardzo lubię filmy, ale też seriale. Oglądam sporo kryminałów i thrillerów, ale chętnie sięgam też po kino niezależne, zwłaszcza europejskie: skandynawskie, bałkańskie czy czeskie. Lubię także porównywać filmowe adaptacje do książki.
Ulubiony serial?
Chyba wybrałabym „Homeland”. Jego główna bohaterka Carrie, agentka CIA, fenomenalnie zagrana przez Claire Danes, zakochuje się w żołnierzu, który wraca do USA, po odbiciu z rąk terrorystów z Iraku, uznany za bohatera. Jednocześnie bohaterka podejrzewa, że mężczyzna prawdopodobnie przeszedł na stronę wroga. Serial opiera się na dużych napięciach pomiędzy nimi, ale też pokazuje pracę agentów, nierzadko brutalnie i bez półśrodków. To bardzo dobrze zrealizowany obraz. Z ostatnio oglądanych świetne wrażenie zrobił na mnie „Lioness” z Zoe Saldañą, gdzie obserwujemy grupę do zadań specjalnych. Akcja pierwszego sezonu toczy się wokół operacji związanej z Państwem Islamskim, drugiego - z meksykańskimi kartelami. Lubię taką tematykę, odrobinę strzelaniny na ekranie (śmiech).
W książkach też?
Tutaj bywam większą nudziarą. Pozostało ze mną dziennikarskie zacięcie, więc najchętniej sięgam po reportaże. Bardzo lubię Mariusz Szczygła, Magdalenę Grzebałkowską, Justynę Kopińską, Wojciecha Tochmana, Martę Abramowicz, Katarzynę Tubylewicz czy Filipa Springera. Ale chętnie wybieram też dobre biografie, a na urlop zabieram ze sobą kryminały.
Profesor Ryszard Koziołek uważa, że serial to sojusznik literatury, a udane produkcje prowokują do myślenia tak samo jak dobre książki. Ale czy aby ten sposób opowiadania historii nie odciąga nas od papierowej książki na tyle, że w końcu doprowadzi do jej śmierci?
Uważam, że książka nie umrze, że będziemy jej wierni. Nie twierdzę, że zawsze jest lepsza od filmu czy serialu. To wszystko jest elementem kultury i się uzupełnia. Są wartościowe książki oraz te mniej. Tak samo jest z filmami. Pytanie, co się komu podoba. Mamy przeróżne gusta i każdy ma prawo odbierać taką kulturę, na jaką ma ochotę. I nikomu nic do tego. Myślę jednak, że książka papierowa nie odejdzie do lamusa, a wręcz przeciwnie. Obecnie obserwujemy modę na retro. Do łask powróciły płyty winylowe. Czuję, że z roku na rok coraz większy będzie też trend na papier. Biblioteki już robią się modne, spędzanie w nich czasu bywa odbierane nawet jako trochę hipsterskie. Dlatego uważam, że młodzi ludzie będą czytali coraz więcej. Często ganimy ich i narzekamy, że „kiedyś to było, a teraz już nie ma”. Wydaje mi się jednak, że obecni nastolatkowie czytają nawet więcej niż moi rówieśnicy, gdy byli w ich wieku. I wiele dobrego robią w tej kwestii filmy. Po najnowszej ekranizacji „Chłopów” młodzież hurtowo przyszła do nas po książkę. Można to oczywiście wiązać z całym trendem na ludowszczyznę, zainteresowanie wsią, popularnością serialu „1670” czy „Chłopkami” - Joanny Kuciel-Frydryszak. O to chyba właśnie chodzi w pracy w bibliotece, żeby umieć przyciągać ludzi do książek miłością do kultury. Na wejściu do naszej biblioteki można natknąć się na półki, na których pokazujemy książki na podstawie, których właśnie powstał nowy serial czy film. Ludzie są często zaskoczeni, że obejrzeli adaptację, dzięki nam poznają pierwowzór. Mam za sobą seans serialu „Wzgórze Psów”. Był dla mnie strawny dlatego, że wcześniej przeczytałam powieść Jakuba Żulczyka. Gdy słyszę od innych, że jest to niezrozumiały serial, polecam książkę. I ludzie po nią sięgają.
Na innym biegunie są gry komputerowe. Olga Tokarczuk inwestuje miliony w stworzenie gry na podstawie swojej powieści „Anny In w grobowcach świata”.
Uważam, że to bardzo dobry pomysł. Może się udać, podobnie jak było z „Wiedźminem”. Przypomnijmy, że ostatnio Tokarczuk chwaliła wokalistka Dua Lipa, z jej książką sfotografował się aktor Pedro Pascal, a więc osoby znane cenione przez młodych. Słyszałam ostatnio opowieść bibliotekarza, który miał wątpliwości, czy wypożyczyć bardzo młodemu czytelnikowi „Wiedźmina”. Zapytał dlaczego wybrał tę książkę. Chłopiec odpowiedział, że przeszedł już grę i chciałby zobaczyć, co napisał Sapkowski. Wtedy wątpliwości bibliotekarza zniknęły, bo książka jednak nie jest bardziej drastyczna niż gra. To jednak przykład na to, jak ktoś zafiksowany w świat gry, sprawdził literaturę. I niechże działa to w tę stronę, jeśli nie w drugą.
Pytacie młodych, czego oczekują od biblioteki?
Tak. Jeśli chodzi o potrzeby, to młodzież jest nieprzewidywalna, a ich miłości do zjawisk w kulturze szybko się zmieniają. Jedno z badań pokazało nam, że nastolatki interesują się mitologią słowiańską. Zorganizowałyśmy więc dzień słowiański, na który przyszło sporo zapalonych osób w moim wieku, ale mniej młodych niż się spodziewałyśmy. Mamy grono młodzieży, które czyta. Wypożyczają książki, przede wszystkim te reprezentujące nurt young adult, komiksy czy popularne w ostatnim czasie mangi, których zbiór staramy się powiększać. Same wyszkoliłyśmy się z rodzajów mangi, żeby umieć o nich rozmawiać. Są też tacy nastolatkowie, którzy niekoniecznie chcą czytać, ale dla mnie wartościowe jest już to, że nas odwiedzają - przychodzą na noc bibliotek czy organizowane dla nich zajęcia i warsztaty. Dzięki temu dowiadują się, gdzie jest szatnia, wypożyczania, regały, ta przestrzeń staje im się bliska. I być może, któregoś dnia, w trakcie rozmowy, ktoś podrzuci im tytuł książki, który ich zainteresuje. Wtedy będą już wiedzieli, gdzie mogą ją znaleźć. Zdecydowałyśmy, żeby wszystkie gatunki lubiane przez młodzież ulokować na samym końcu wypożyczalni, w miejscu dalekim od oczu bibliotekarki. Postawiłyśmy tam pufy i fotele, żeby można było sobie usiąść i w spokoju poprzeglądać pozycje. Nikt tam młodym nie przeszkadza, nie popędza, o nic nie pyta. Oni często nie chcą się komunikować, wolą załatwić swoją sprawę i wyjść. Zdarza się oczywiście też, że przychodzą i sami podpowiadają nam tytuły komiksów czy mangi, które warto zamówić. To dla nas zawsze wartość dodana.
Jak już wybrzmiało, pleszewska książnica to nie tylko miejsce spotkań z literaturą. Organizujecie sporo różnorodnych wydarzeń. To znaczy, że biblioteka zmienia swoją funkcję i nie powinna już kojarzyć się z komunikatem – „prosimy zachować ciszę”?
Na pewno się zmienia. Myślę, że to jest naturalny proces, bo po pandemii, mieliśmy ogromną potrzebę bycia razem, spotykania się, także wokół kultury. Kiedy wróciła działalność kulturalna na normalną skalę, kiedy w końcu można było robić spotkania na większą liczbę osób niż 12,5 - bo takie miałam wytyczne w naszej sali widowiskowej, gdy zaczęłam tutaj pracę - to ludzie chcieli tu być. Myślę, że mojemu zespołowi udało się wykorzystać ten moment, żeby zaproponować nową ofertę. Mój plan na bibliotekę to instytucja otwarta, która realizuje ideę trzeciego miejsca. To koncepcja opierająca się na tym, że instytucja publiczna ma być naturalną przestrzenią do spędzania wolnego czasu dla mieszkańców – po domu, pracy czy szkole. To miejsce bezpłatne, dopasowane do potrzeb lokalnej społeczności. Drugim założeniem była różnorodność. Pewnie mogłabym zaprosić wszystkich polskich reportażystów, bo ich lubię, ale to nie jest instytucja tylko dla mnie. Wielokrotnie pojawiali się tutaj autorzy – mówiąc kolokwialnie - nie z mojej bajki, po których książki nigdy bym nie sięgnęła, ale którzy dawali radość czytelnikom. I o to właśnie chodzi. No i otwartość. W wąskim słowie biblioteka mieścimy całe spektrum działań związanych zarówno z czytelnictwem, jak i generalnie z kulturą okołoliteracką. Nie każdy odbiorca czuje się na siłach, żeby przyjść na spotkanie z Elżbietą Herezińską czy Mariuszem Szczygłem. Ten ktoś jednak bardzo chętnie wybierze się na recital poetycki czy weźmie udział w zajęciach arteterapeutycznych. Bardzo jest mi bliska idea bibliotek skandynawskich, które są nie tylko miejscami, w których mieści się księgozbiór, ale gdzie spotykają się ludzie. I jeżeli nawet podczas wizyty w bibliotece nie dotrą do regału z książkami, to nic straconego. Może zrobią to następnym razem. Ludzie faktycznie chcą u nas być i to jest dla mnie najważniejsze. Nie jesteśmy miejscem elitarnym, tylko dla tych, którzy dużo czytają. Nie jest obciachem, kiedy ktoś czyta mniej. Nie oceniam ludzi przez pryzmat tego, jaką literaturę wybierają, dla mnie ważne jest, że chcą tu być, blisko kultury, że mają poczucie, że to jest ich przestrzeń.
Znajdując się na torowisku ludzie mają do wyboru też Zajezdnię Kultury. Jak wygląda wasza relacja? Rywalizujecie o odbiorcę?
Nie rywalizujemy ze sobą, bo gramy do jednej bramki. I biblioteka, i dom kultury, podobnie zresztą jak muzeum regionale, to po prostu instytucje kultury dla pleszewian. Mamy wspólny kalendarz, w który wpisujemy organizowane wydarzenia, żeby nie wchodzić sobie w paradę, a czasami nawet robimy rzeczy razem - jak chociażby niedawne spotkanie z Piotrem Stelmachem połączone z koncertem Fisza i Emade w zajezdni czy wcześniej wieczór z twórczością literacką i filmową Marii Stachurskiej. Mamy różne pomysły na działalność i tworzenie kultury w mieście, ale myślę, że to dobrze, bo dzięki temu ludzie mogą korzystać z szerokiego wachlarza propozycji kulturalnych. Dlatego uważam, że jeśli ktoś chciałby powiedzieć, że w Pleszewie nic się nie dzieje i nie może znaleźć niczego dla siebie – to naprawdę kiepsko szuka (śmiech).
W ofercie biblioteki można trafić na propozycje kierowane do konkretnych grup.
Organizujemy, na przykład, specjalne zajęcia dla rodziców, które cieszą się ogromnym zainteresowaniem, zwłaszcza w dzisiejszym świecie, pełnym różnych wyzwań – zarówno zdrowotnych, jak i wychowawczych. Mieliśmy spotkania z logopedą, fizjoterapeutą i psychologiem, które były całkowicie bezpłatne. To bardzo ważne, ponieważ nie każdy ma możliwość opłacenia takich usług. Organizujemy m.in. spotkania dedykowane podróżnikom czy zajęcia dla maluszków. Klub Malucha Lokomotywa to jeden z naszych sztandarowych klubów, dzięki któremu my również dużo zyskujemy jako instytucja, bo wychowujemy sobie młodych czytelników od najmłodszych lat. Mamy także klub fotograficzny, FotografujeMY, który żyje już własnym życiem. Podobnie działa Klub Kobiet „Ławka nr 4” czy Klub Samorządności. Ich programy są niezależnie od nas, my zapewniamy im wsparcie merytoryczne, czasem pomagamy w organizacji wydarzeń, udostępniamy przestrzeń, miejsce do wypicia kawy czy herbaty. Na ich potrzeby przerobiliśmy jedną z naszych sal. Cieszę się, że oni chcą się spotkać właśnie u nas.
Pozostając przy spotkaniach - wizyta którego z autorów w Pleszewie była pani ulubioną?
Na pewno wśród nich jest spotkanie z Sylwią Chutnik. Czułam ogromną ekscytację, kiedy udało się je zorganizować, bo bardzo lubię jej książki. Było wyjątkowe – usiadłyśmy i rozmawiałyśmy jak kobieta z kobietą, matka z matką. Mamy podobne poglądy na życie. To była chyba najdłuższa rozmowa, jaką prowadziłam. Kompletnie nie kontrolowałam czasu, zaskoczyło mnie, że minęły prawie trzy godziny, a ludzie byli zaangażowani i słuchali z ogromnym zainteresowaniem. Kolejnym niezapomnianym spotkaniem było to z Kasią Nosowską. Marzyło mi się, żeby w trakcie pierwszej kadencji mojego dyrektorowania, Kasia odwiedziła naszą bibliotekę. Udało mi się ten cel osiągnąć już na samym początku, dzięki pozyskanemu grantowi z programu „Blisko”. Sala była pełna. Widziałam iskry w oczach tych, którzy wychowali się na jej muzyce. To był moment, kiedy poczułam, że robimy coś naprawdę wyjątkowego. Nie mogę nie wspomnieć też o wizycie Bogusława Wołoszańskiego. Ona była trudna do zorganizowania, ponieważ pan Bogusław rzadko brał udział w takich wydarzeniach, a do tego miał problemy zdrowotne. Termin ciągle się przesuwał, ale udało się. Było takie zainteresowanie, że przeniosłyśmy to spotkanie do zajezdni, a gdybyśmy mieli jeszcze większą salę - pewnie i tak by się zapełniła. Ludzie, którzy wychowali się na jego programach, nie kryli emocji, wielu z nich przyznało, że to dzięki panu Wołoszańskiemu zakochali się w historii. Dla mnie to był niezwykły moment, pomyślałam, że robimy fajną robotę dla naszej społeczności, że chodzi o to, żeby ktoś wyszedł z tej biblioteki i czuł, że jest za nim fantastyczne doświadczenie. Szczególne było też niedawne spotkanie z dziennikarzem Piotrem Jaconiem. Opowiadał o swojej książce dotyczącej transpłciowości, napisanej na podstawie historii jego córki. W małym mieście Pleszewie mieliśmy pełną salę – ludzi, którzy chcieli dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat, zrozumieć osoby transpłciowe. Byłam szczerze wzruszona, że nasza biblioteka jest przestrzenią także na takie rozmowy. Mamy szczęście do naprawdę kapitalnych odbiorców - którzy są otwarci i mają światłe umysły. To nasza przewaga w porównaniu z wieloma innymi instytucjami - że ludzie, przychodzą od nas po to, żeby coś poczuć, przeżyć, czegoś doznać, odwiedzają nas pozytywnie nastawieni.
Skąd wiecie, kogo właściwie zaprosić, jakie wydarzenie zorganizować? Badacie potrzeby czytelników?
Zaczęłyśmy diagnozować potrzeby mieszkańców naszego powiatu wraz z programem „Blisko”. Robiłyśmy już badania zarówno klasyczne, ankietowe, ale także animacyjne. Wyszłyśmy na pleszewskie targowisko, żeby rozmawiać z ludźmi o tym, jakie mają potrzeby kulturalne, czy dlaczego skoro są na targowisku, nie weszli do biblioteki. Okazało się, że np. wiele osób nie wiedziało, że od lat jesteśmy otwarci w sobotę. Badamy również tych, którzy przychodzą na nasze wydarzenia, pytamy choćby o to, skąd o nich wiedzą. Uświadomiłyśmy sobie, że internet to pikuś wobec poczty pantoflowej. Organizujemy raz na jakiś czas „tablicę marzeń”, na której czytelnicy umieszczają nazwiska autorów czy osób publicznych, z którymi chcieliby się u nas zobaczyć.
Co uważa pani za największy sukces swojej kadencji?
Największym sukcesem jest dla mnie to, na jaką opinię o bibliotece zapracowałyśmy z moim zespołem. I nie tylko opinię lokalną, ale także na to, co mówią o nas w Polsce. Słyszymy, że pleszewska biblioteka jest wyjątkowa. Przyjeżdżają do nas ludzie z różnych stron kraju, żeby zobaczyć co robimy i jak to robimy. Chodzi im nie tylko o wyjątkowy, pięknie zrewitalizowany budynek, ale również o organizację naszej pracy i jej efekty. W zeszłym roku odbyło się u nas forum dyrektorek i dyrektorów bibliotek. Nie w dużym mieście, ale właśnie Pleszewie, bo uznano, że będzie to inspirujące. Przynajmniej kilkukrotnie w ciągu tygodnia odbieram telefony z pytaniami o to, jak coś zorganizowałyśmy, czy możemy podzielić jakimś pomysłem. Pleszewska biblioteka jest liderem. Zresztą świadczą też o tym nagrody, które odbieramy. Moim sukcesem jest też to, że mam naprawdę świetny zespół, dla którego praca w kulturze to nie tylko obowiązek, ale i pasja. Cieszę się, że mogę na nim polegać.
A największe wyzwanie?
Wyzwaniem na pewno jest dostępność. Chciałabym, żeby w naszej bibliotece było więcej działań i przestrzeni dla osób z niepełnosprawnościami, szczególnymi potrzebami. Zwłaszcza, że takich osób, chcących korzystać z naszej oferty, jest coraz więcej. Mamy z nimi kontakt m.in. dzięki Konradowi Świderskiemu, który podejmował w bibliotece już wiele działań. Złożyłyśmy właśnie wniosek do programu, który opiera się w dużej mierze na szkoleniach zespołu, chcemy się tej inkluzywności uczyć. Standardowo wyzwaniem jest też praca z młodzieżą. O ile wiem, że dzieci, dorośli i seniorzy przyjadą, to nastolatkowie są niewiadomą. Tytuł ubiegłorocznego kongresu bibliotek brzmiał: „I tak (nie)przyjdą” i dotyczył tego przeświadczenia, że seniorzy zawsze odpowiedzą na nasze zaproszenie, a młodzież nigdy. Nie możemy jednak z góry zakładać, że nas nie odwiedzą i nic dla nich nie robić. Moim zdaniem warto próbować. Zwłaszcza, że młodzi wciąż narzekają na to, że nie mają swojej przestrzeni w Pleszewie. Będziemy starali się zapraszać teraz pisarki i pisarzy reprezentujących nurty literatury, które ich interesują. Mogę już zdradzić, że niebawem odwiedzi nas Weronika Ancerowicz, popularna autorka young adult.
A zdobycie na to wszystko środków to wyzwanie?
Jesteśmy w wyjątkowej - jak na polskie realia - sytuacji, ponieważ nasz organizator, czyli burmistrz, to człowiek który zawsze był blisko kultury. Zgrzeszyłabym, gdybym narzekała na dotację otrzymywaną od miasta. Mamy możliwość pracy w naprawdę dobrych warunkach, realizowania misji i wizji biblioteki. Poza tym mam w zespole pracownicę, która pisze świetne wnioski projektowe, dlatego udaje nam się dodatkowo pozyskiwać wiele środków zewnętrznych, między innymi z programów Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
W planach miasta jest jednak zamknięcie niemalże wszystkich filii biblioteki - w Kuczkowie, Kowalewie, Piekarzewie, Zawidowicach i Taczanowie Drugim. Skąd ta decyzja?
Chcemy zamknąć wszystkie filie poza tą w szpitalu. Ich dalsze utrzymywanie wiązałoby się z niegospodarnością. Ludzie z podpleszewskich miejscowości i tak wolą przyjechać wypożyczyć książkę w bibliotece głównej w Pleszewie. Poza tym te filie, by mogły dalej funkcjonować i spełniać standardy XXI wieku, wymagałyby generalnego remontu, a nierzadko nowych lokali. W wielu miejscowościach działają bardzo dobrze wyposażone biblioteki szkolne, więc dzieciaki i tak mają dostęp do książek. Księgozbiory z likwidowanych filii, którymi placówki są zainteresowane – oczywiście przekazujemy. Moim małym marzeniem jest, żeby może w przyszłości zorganizować bibliobus, który wyjeżdżałby z biblioteki głównej do poszczególnych miejscowościach, zachęcając w ten sposób mieszkańców do sięgnięcia po książki.
Jakie jeszcze marzenia ma pani pod koniec swojej kadencji?
Chciałabym tworzyć w bibliotece jak najwięcej działań i przestrzeni dla 30 i 40-latek. Wszyscy obecnie najbardziej troszczymy się o dzieci, młodzież i seniorów. Kobiety mają tak dużo na głowie, że fajnie gdybyśmy też o siebie zadbały. Intensywnie myślę o nowych inicjatywach, które biblioteka mogłaby im zaproponować.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.