reklama
reklama

Mam cel, wokół którego się kręcę i skupiam ludzi - mówi Arleta Ogrodowicz

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości - Od kiedy pamiętam, lubiłam być między ludźmi, lubiłam jak coś się działo i kiedy mogłam coś zorganizować - mówi Arleta Ogrodowicz, sołtys Kuźni.
reklama

Arleta Ogrodowicz mieszka w Kuźni w gminie Chocz. Jest sołtysem i przewodniczącą KGW w swojej miejscowości, a także kierownikiem Dziennego Domu Seniora w Kwileniu. Praca wśród ludzi to jej żywioł. I jak mówi - prawdziwa pasja. - Od kiedy pamiętam, lubiłam być między ludźmi, lubiłam jak coś się działo i kiedy mogłam coś zorganizować - opowiada. 

Gdzie zdobywała doświadczenie? Jak zmieniła się Kuźnia od kiedy została sołtysem? Jak ma jeszcze plany?

Z Arletą Ogrodowicz rozmawia Bartosz Grześkowiak

Wszelkie aktywności - zawodowe czy samorządowe - których się pani podejmuje opierają się na nieustannej pracy z ludźmi. Kiedy zdecydowała pani, że chce działać wspólnie na rzecz innych?

Od kiedy pamiętam, lubiłam być między ludźmi, lubiłam jak coś się działo i kiedy mogłam coś zorganizować. W szkole podstawowej - którą zaczynałam w Nowolipsku, a kończyłam w Choczu - zawsze działałam wokół samorządu szkolnego. Lubiłam się angażować w różnego typu przedsięwzięcia i współpracować w grupie. Jako uczennica podstawówki zamierzałam pracować w handlu - chciałam, żeby ciągle się coś działo, żeby wokół mnie było pełno ludzi. Alternatywą był zawód krawcowej - też praca z ludźmi i podejmowanie wyzwań. Skończyło się na tym, że ukończyłam liceum gastronomiczne w Kaliszu. Pierwsze zatrudnienie znalazłam w handlu, potem była rodzina i dzieci, następnie kolejna praca związana z handlem, a po niej znów przerwa zawodowa. Kolejna moja praca, i już na dłużej, to Warsztaty Terapii Zajęciowej w Nowolipsku.

Czym się tam pani zajmowała?

Pracowałam w warsztatach przez ponad 20 lat. Byłam terapeutą w pracowni komputerowej. Po trosze należało być mamą, po trosze, pielęgniarką, nauczycielką czynności życia codziennego i osobą, która wspierała rozwój pasji i zainteresowań uczestników. Warsztaty powstały w 1998 roku. Chockie Stowarzyszenie Osób Niepełnosprawnych „Klaudiusz” poczyniło starania, żeby zaadoptować budynek po starej szkole. Jakby nie patrzeć - od zawsze byłam związana właśnie z tym budynkiem. Spędziłam w nim pierwsze trzy klasy szkoły podstawowej, później lata mojej młodości, bo mieliśmy tam coś na wzór świetlicy wiejskiej, mogliśmy się tam spotykać w ramach różnych organizacji. 

Praca w Nowolipsku to było pani pierwsze doświadczenie z osobami z niepełnosprawnością?

Tak. W międzyczasie skończyłam studnia pedagogiczne. Najpierw licencjat z rewalidacji, czyli pracy z osobami niepełnosprawnymi, później studnia uzupełniające magisterskie z andragogiki i gerontologii, czyli z oświaty dorosłych i nauki o starzeniu się. Oświata dorosłych musi być połączona z gerontologią, bo kiedy się nią zajmujemy, ważna jest świadomość zmian, jakie zachodzą w procesach rozwojowych, myślowych i poznawczych. Tę wiedzę trzeba posiadać, żeby osobę dorosłą umieć osadzić w rzeczywistości. Niezbędne są też wrażliwość i świadomość tego, że taka osoba swoje już przeżyła, ma pewne doświadczenia, niesie jakiś bagaż. To nie jest praca z dzieckiem, gdzie - w pewnym sensie - je kształtujemy. Musimy zrozumieć skąd takie, a nie inne zachowania, przekonania. Będą się one odnosiły do środowiska, w którym dana osoba żyje - do stereotypów, kultury, tradycji. Powiedziałabym, że cały proces kształtowania się osobowości człowieka, jego charakteru i postaw - to mnóstwo zależnych trybików. Jeśli one się zazębiają, to w środowisku funkcjonuje fajna osobowość. 

A jeśli tak nie jest? Jaka jest wtedy pani rola?

Jestem wsparciem. Czasami to, co wymaga przepracowania, widzi się od razu, bywa, że dana osoba chce o tym mówić. Niekiedy jednak trzeba informację - o tym, który z tych ząbków w trybiku jest krzywy czy już wypadł - wyłuskać albo wypatrzeć. Potem trzeba się strać uzupełnić to - czego brakuje. Często potrzeba bardzo niewiele, aby wywołać uśmiech na twarzy drugiego człowieka, albo podnieść jego samoocenę. 

Po zdobyciu doświadczenia w Nowolipsku - podjęcie pracy jako kierownik Domu Seniora w Kwileniu było dla pani wyzwaniem?

Byłam świadoma nowych wyzwań. Uważam, że należy korzystać z szans i próbować, bo wprowadza to dynamikę w nasze życie i chroni przed wypaleniem zawodowym.

Wiedzę i umiejętności zdobyte w zawodzie wykorzystuje też pani w swoich działaniach samorządowych – jako sołtys i przewodnicząca KGW w Kuźni?

Sołtysem w Kuźni jestem od 2011 roku, w tym samym czasie zostałam też przewodniczącą KGW. To jest praca z ludźmi. Fajnie jest zarażać mieszkańców pomysłami, werwą, chęcią do działania. Nie jest żadnym odkryciem, że czasy się pozmieniały i to nie jest tak, że mieszkańcy nie mają dostępu do niczego więcej niż to, co jest organizowane na wsi. 

To jaka jest teraz ta społeczność w Kuźni?

Wszystkie inicjatywy realizujemy wspólnie. Wiadomo, że wszyscy chodzimy do pracy, mamy swoje domy i zobowiązania, ale nigdy nie było tak, że jeżeli kogoś poprosiłam o pomoc, to mi odmówił. Myślę, że na ile ktoś może, to się w to życie społeczne angażuje. Każdego postrzegam pozytywnie. Nigdy nie dzieliłam naszej społeczności na mieszkańców i na członków koła gospodyń. Koło gospodyń mamy liczne, bo tworzy je 81 osób łącznie z panami. Pokazujemy się na wielu konkursach kulinarnych - nie tylko lokalnych, ale też powiatowych i wojewódzkich. Staram się organizować wycieczki. Przynajmniej jedną w roku - dla wszystkich mieszkańców. No i jeździmy. W ubiegłym roku byliśmy w Adrspach – skalnym mieście w Czechach. To było dla mnie wyzwanie, bo chętnych było aż 80 osób. Ale wszystko się udało, nawet pogoda wyglądała na zamówioną.

Jakie największe zmiany zaszły w Kuźni w ostatnich latach?

Udało nam się - przy wsparciu samorządu gminy i środków zewnętrznych - wyremontować świetlicę. Kiedy zostałam sołtysem, była w opłakanym stanie. W tej chwili jest to obiekt z zainstalowaną pompą ciepła. Z czasem sala została wyposażona w niezbędny sprzęt i klimatyzację, dzięki środkom sołectwa i koła gospodyń wiejskich. Poszliśmy też dalej w ekologię i z funduszy sołeckich założyliśmy fotowoltaikę. Zmniejszyliśmy więc koszty utrzymania świetlicy, jesteśmy eko i mamy zawsze ciepło.

Co jest największym wyzwaniem, kiedy podejmuje się takich starań na rzecz sołectwa?

Wyzwania wyznacza nam czas, administracja i podmioty, które organizują konkursy i stwarzają szasnę na pozyskanie środków by zrobić w wiosce coś więcej. To są nasze wyzwania – być, uczestniczyć, napisać, osiągnąć, rozliczyć. Jeśli chodzi zaś o nasze zamiary - to już od jakiegoś czasu planujmy duży festyn na ten rok, który będzie połączony z 40-leciem istnienia kaplicy w Kuźni. W swojej kadencji organizowałam już dwa poważne jubileusze – 50 i 60-lecie KGW. Każdy odbywał się w ciepłej oraz rodzinnej atmosferze. I był dla wszystkich. 

W aktywność społeczną w Kuźni włączony jest również pani syn Bartłomiej, który jest prezesem OSP Kuźnia-Piła. 

Mamy administracyjno-społeczny dom (śmiech). To daje się odczuć. Chociażby zapełnionymi skrzynkami na listy, w której ciągle są kurendy, powiadomienia, zaproszenia, instrukcje… Ciągle coś się dzieje. Jak nie w KGW, to w sołectwie, jak nie w sołectwie, to w straży. Czasami życie rodzinne trzeba odłożyć na bok, żeby poświęcić się grupie, z którą się pracuje. Chylę czoła przed osobami, które potrafią zdjąć w progu własnego domu buty zawodowe i założyć domowe papcie. Ja tak nie potrafię. Często przenoszę pracę do domu. I znam tę teorię, że to nie jest dobre. Ale w praktyce nie zawsze to rozdzielenie wychodzi. 

Znajduje pani czas na inne zainteresowania niż te związane z pracą?

Zajęcia samorządowe – czyli KGW i sołectwo - oraz działalność zawodowa właściwie pochłaniają mnie bez reszty. Moim hobby jest też gastronomia, a w szczególności - robienie ciast. Cieszy mnie, kiedy uda mi się zrobić np. artystyczny tort. Gdy tworzę dekoracje, to zapominam o wszystkim innym, odrywam się. No i robię jedną rzecz w danym momencie, co mnie odpręża, bo są i takie dni, kiedy trzeba zrobić kilka na raz. Niekiedy bywa to wykańczające. 

Ale też napędzające?

Tak. Trzeba sobie stawiać cele, wyznaczać progi. I to nie muszą być wcale duże rzeczy. Cenne są najmniejsze pomysły, które rodzą się w bezsenną noc. Wiadomo, że są plany, na których realizację potrzebne są miesiące – bo nie ma pieniędzy albo to nie ten czas. Ale niekiedy ważna jest sama koncepcja, którą powoli się realizuje – magazynuje środki i zbiera półprodukty, żeby potem z nich coś finalnie stworzyć. Jak tak działam - mam cel, wokół którego się kręcę i skupiam ludzi. I się dzieje. 

To jakie są teraz pani marzenia związane z działalnością pośród ludzi?

Trudno jest mówić o marzeniach. Niech się dzieje i niech będzie pokój, żeby mieszkańcy mieli szansę skorzystać z oferty, jaką im się proponuję. Moim marzeniem jest, żeby wszystkim żyło się dobrze, bezpiecznie i spokojnie.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama