Święta Bożego Narodzenia to czas, który oddajemy ważnym dla nas ludziom. Pełny radości, ale również rozważań i zadumy. Przy wigilijnym stole w obecności bliskich z refleksją spoglądamy w przeszłość. Pełni nadziei snujemy wizje przyszłości…
W tym wyjątkowym okresie swoją historią postanowiła podzielić się z nami nasza czytelniczka Beata Schäfer-Scharwies (z domu Krawczyk).
Korzenie
Zaczyna od wspomnienia swoich dziadków. Ich obraz układa przede wszystkim z przekazów rodzinnych.
– Dziadek Jan Krawczyk, urodzony w 1894 roku walczył w Powstaniu Wielkopolskim. Był gastronomem, prowadził restaurację na styku ulicy Poznańskiej i Świętego Ducha w Pleszewie. Wraz z żoną Gerturdą doczekali się jednego syna Ryszarda. To mój tata. Babcia Trudzia zajmowała się wychowaniem Rysia i domem, jak również pomagała w restauracji. Dziadek Janek miał talent muzyczny, dlatego w restauracji nigdy nie brakowało dobrej muzyki. Grał na skrzypcach, na prawdziwych od Antonia Stradivariusa, pochodzących z Cremony.
Drugi dziadek – Roman Kawecki - pochodził z Chocza.
- Był pracownikiem nadleśnictwa. Mieszkał na Kaźmierce, potem w Choczu przy ulicy Pleszewskiej. W czasie wojny należał do Pułku Ułanów. Żona Janina, z domu Skrzypek, zajmowała się dziećmi – Joanną, a więc moją mamą, Zbigniewem i Wandą. Prababcia Aleksandra Skrzypek odbierała porody, naciągała mięśnie i nastawiała stawy, zwłaszcza u dzieci. Pewnie w dzisiejszych czasach byłaby osteopatką. Znała się też na ziołolecznictwie, czyli homeopatii. Pradziadek Jan Skrzypek był szewcem oraz grał na harmonii. Wszyscy pomagali po wojnie w czasie biedy i ubóstwa tamtejszej ludności w czym się dało, m.in. przy żniwach. Pradziadek był bardzo oczytany i mógł nawet korzystać z biblioteki tamtejszego księdza – opowiada pani Beata.
Jej dziadkowie w Choczu pomagali w trakcie wojny.
- Babcia Janina przygotowywała potrawy, piekła chleby i ciasta dla partyzantów, którzy przebywali w pobliskich okolicach. Były to rarytasy na tamte czasy, a zwłaszcza pieczenie z dziczyzny, którą przynosił dziadek z polowań. Zaopatrywali partyzantów również w koce i własnoręcznie szyte futrzane kamizelki, aby nie marzli w zimie. Pewnego razu przyszli do dziadków podszyci partyzanci i pytali o kryjówkę "kolegów". Nikt z moich dziadków nie wydał nigdy nikomu ich siedziby. Wtedy jeden z mężczyzn wyciągnął broń i chciał rozstrzelać moją babcię, która była wtedy w ciąży z Wandzią. Dziadek Roman podstawił się za nią. Został mocno pobity, aż do nieprzytomności – mówi z przejęciem pani Beata.
Święta w Choczu
Jej rodzice - Joanna i Ryszard - pobrali się w 1969 roku. Doczekali się córki i syna Rafała. Joanna pracowała w warsztatach szkolnych, podlegających pod technikum na Zielonej w Pleszewie, a Ryszard – był nauczycielem, a później wicedyrektorem Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Pleszewie oraz wiceprezesem spółdzielni wielobranżowej.Do siódmego roku życia mała Beata mieszkała w wielopokoleniowym domu Kaweckich w Choczu.
– Kiedy myślę o Choczu, to przypominają mi się pyszne truskawki, zapach pieczonego chleba i bzu oraz morze tulipanów, które babcia miała przed domem – wylicza pani Beata.
Z rodzinnej miejscowości pamięta też ciężkie zimy.
Święta były wyjątkowe. Gwarne, pełne radości. Przy stole na wieczerzy zasiadła cała rodzina.
- W domu unosiły się wyjątkowe zapachy. Babcia moczyła śledzie, piekła makowce, serniki, placek drożdżowy z kruszonką – do teraz pamiętam ten smak. Dziadek przywoził żywą choinkę. Rodzice długo pracowali, a gdy wracali ubieraliśmy drzewko. Do domu ktoś z miejscowych przynosił nam opłatki. Dziadkowie w zamian dawali coś ze spiżarni. Opłatki dostawaliśmy też od sióstr zakonnych, dlatego, że dziadek kosił u nich trawę.
Pamięta swoją pierwszą pasterkę w kościele w Choczu.
- Brałam udział w jasełkach i byłam gwiazdką. Ponieważ mój tata był technicznie uzdolniony, zrobił mi stelaż gwiazdy, który zakładałam na głowę, a kiedy mówiłam swój tekst, naciskałam guzik i konstrukcja zaczynała świecić. Ciocia uszyła mi niebieską sukienkę, mama poprzyszywała do niej gwiazdki ze srebrnego materiału – wspomina.
Wrażliwość z Pleszewa
Od drugiej klasy podstawówki pani Beata uczęszczała do szkoły w Pleszewie, gdzie przeprowadziła się wraz z rodzicami. Mieszkanie mieli na ul. Kochanowskiego. Potem było liceum Staszica i spotkanie z ważnymi autorytetami.
- Bardzo ciepło wspominam swoich nauczycieli, m.in. panie Elżbietę Garbarczyk, Irenę Kuczyńską, Łucję Banaś-Kasperską, Danutę Blandzi czy pana Andrzeja Szymańskiego. To są filary edukacji pleszewskiej. Jestem zaszczycona, że mnie uczyli. To oni mnie uwrażliwili – podkreśla kobieta.
Pani Beata od zawsze lubiła języki. Uczyła się łaciny, rosyjskiego, niemieckiego. Teraz włada też angielskim. W przyszłości chce rozpocząć naukę włoskiego. Jak mówi, te umiejętności pootwierały jej wiele drzwi.
- Podczas pobytu w Poznaniu, gdy toczyła się wojna armeńsko-azerbejdżańska, przyjęłam dwie azylantki, z którymi mieszkałam prawie trzy lata. Dogadywałam się z nimi, ponieważ porozumiewałyśmy się w języku rosyjskim. Znajomość języków bardzo mi pomogła w życiu. Zawsze chciałam zostać lekarzem, ale matematyka pokrzyżowała mi plany – opowiada.
Emigracja
Na początku lat 90. pleszewianka wyjechała do Hanoweru - za miłością.
– Ta decyzja nie była ani łatwa ani trudna. Po prostu byłam zakochana. Jak wiele dziewczyn wtedy w moim wieku, chciałam wyjść za mąż i założyć rodzinę – tłumaczy.
Przyjęła obywatelstwo niemieckie. Na samym początku nie było jednak łatwo się zaklimatyzować. Lekarz mówił jej, że cierpi na „polską chorobę”.
– Pan doktor powiedział mi, że wielu Polakom, którzy przyjeżdżają do Niemiec wypadają włosy, mają zawroty głowy, nie mogą jeść, spać. Bardzo tęskniłam za Polską i często przyjeżdżałam – na święta, na wakacje. Spędzałam urlop z mamą, tatą i bratem. Jeśli chodzi o święta to zdarzało się tak, że w wigilię wyjeżdżałam do Polski, a w drugi dzień świąt musiałam wracać ze względu na pracę – tłumaczy pani Beata.
Na świat przyszedł jej syn Michał. Z czasem Hannover stał się dla niej drugą ojczyzną.
– Dał mi możliwości wszelkiego rozwoju. Dobrą pracę, opiekę medyczną. Spędziłam tu swoją młodość – wylicza kobieta.
Znajomość jezyków obcych pomaga jej w wykonywaniu pracy opiekuna prawnego.
– Pomagam osobom o różnej narodowości, które same nie są w stanie ogarnąć swoich spraw – prawnych, finansowych, zdrowotnych, mieszkaniowych – wyjaśnia.
Tęsknota
Gdy myśli o Polsce, brakuje jej przede wszystkim rodziny.
- Z Pleszewem będę miała kontakt do końca życia, bo tam są groby moich rodziców, mojej siostry i dziadków. Reszta mojej rodziny mieszka obecnie w Poznaniu, w Zielonej Górze. Odwiedzam ich, kiedy jest ku temu okazja – mówi.
Rozłąka z krajem rodzinnym bardzo ją uwrażliwiła.
- Zaczęłam malować obrazy i pisać wiersze (dwa z nich publikujemy poniżej). Hanower stał się moją drugą ojczyzną, ale nie powinno nigdy się zapominać, skąd się pochodzi, korzenie są najważniejsze – mówi pani Beata.
Osób takich jak ona jest w Hanowerze więcej. I to z samego Pleszewa.
- Mamy wspaniały kościół prowadzony przez Polską Misję Katolicką, w którym odbywają się nabożeństwa, również przy okazji wszystkich świąt. Pielęgnujemy tam polskie tradycje. Można też pomóc potrzebującym, bezradnym. W Kościele jest bardzo dużo Polaków, a wśród nich są pleszewianie – podkreśla kobieta.
Święta w Hanowerze
Pleszewianka podtrzymuje też tradycje świąteczne z domu rodzinnego.
- Robię 12 potraw, wigilia jest bezmięsna - inaczej niż w większości domach w Niemczech – a opłatek musi być poświęcony. Zawsze szykuje dodatkowe, puste miejsce przy stole. Choinkę kupujemy żywą. Te tradycje robią wrażenie również na moich miejscowych znajomych. Kiedyś zaprosiłam na rodzinną wigilię koleżankę z Niemiec. Była tak poruszona tymi zwyczajami, że przejęła je do siebie. Teraz zawsze zostawia pusty talerzyk i gotuje kompot z suszu – mówi pani Beata.
Z Polski w sercu przywiozła coś jeszcze. Chęć pomocy drugiemu człowiekowi. Jak podkreśla, takiej postawy nauczyła się w domu rodzinnym. Gdy była w zarządzie rady rodziców szkoły swojego syna Michała, przed świętami zorganizowała akcję, w ramach której udało się przygotować 600 prezentów dla chorych i osieroconych dzieci, co docenił sam burmistrz Hanoweru.
- Mojego syna też uczę tej wrażliwości, żeby nigdy nie przechodził obojętnie obok potrzebujących – podkreśla kobieta.
Michał to jej powód do dumy. Ukończył studia na Leibniz Uniwersytecie w Hanowerze na wydziale informatyki ekonomicznej. Zdolności matematyczne odziedziczył po dziadkach.
Pani Beata nie planuje wracać z Hanoweru, chociaż jak mówi – jej serce bije dla Polski. Marzy jej się obecnie nauka gry na pianinie i otwarcie fundacji, która pomagałaby ludziom chorym, samotnym, bezdomnym.
Poniżej umieszczamy życzenia, które przekazuje naszym czytelnikom.
Wszystkim Polakom na całym świecie
Niech błogosławi maleńkie dziecię
Bo nasza mowa jest piękna taka
Jak pierwsza miłość i ćwierkot ptaka
Dociera wszędzie, w każdy zakątek
Gdyż płynie z ust brata - rodaka
Tym, którzy walczą na różnych frontach
Błogosławieństwa z rączki dzieciątka
I wszystkim innym z różnych legionów
Życzę by w święta wrócili do domów
Niechaj się dzielą białym opłatkiem
Obejmą ojca, przytulą matkę
Moc życzeń wszystkim chłopom i damom
Z Europy, z Azji, Amerykanom
Niech blask ogrzewa ich serca mocno
I niechaj wojny toczyć przestaną
Choć zima, śnieg i mocno mrozi
I na Alasce się Chrystus rodzi
W Afryce nawet, tam gdzie gorączka
Dosięga mała dzieciątka rączka
A tym co cierpią w ciężkiej chorobie
Daj Boże zdrowie na całym globie
Tym co popadli w dziwne nałogi
Pomóż dzieciątko, wyprostuj drogi
Udziel bezbronnym swojego głosu
Niech im się wiedzie w odmianie losu
Przytul do siebie te dzieci małe
Które zostały na zawsze same
Niechajże będą z tobą bezpieczne
Pokochaj mocno, weź je za rękę
Daj im Jezuniu największe szczęście!
Szkoda, że tylko raz się narodzisz
Potrzeba ciebie wszystkim i wszędzie
Idź do biedaków, zwaśnionych rodzin
Zanieś do serc ich piękną kolędę
Taka kolęda, co z serca płynie
Rzuci cień w lecie, da ciepło w zimie
A krążąc między ziemią a niebem
Wskaże ci dom twój, gdzie pachnie chlebem
Beata Schäfer-Scharwies
"Świąteczne marzenie"
Kiedy zabraknie osób w rodziniePowtstaje pustka, która nie minie
I żal zostaje, ciepłe wspomnienie
No i kolejne Boże Narodzenie
W magiczną noc, gdy Bóg się rodzi
Zaczyna do nas wszystko dochodzić
Srebrzyste łezki lecą na ziemię
Każda zamienia się w piękne marzenie
Ja widzę blaski w ogromnej bramie
Stoję tuż obok przy mojej mamie
Tata upuścił swoje zapałki
Dym ulatuje z dębowej fajki
Spotykam dziadków w dobrym humorze
Lekko ubranych choć mróz na dworze
Babcia mi dała pyszne pierniki
Jest kolorowo, są kolędnicy
Nadzieja mała niby iskierka
I serce, które z miłości pęka
Sen, który nie chce od dawna morzyć
Łuna od szopki i jasność zorzy
Ciemność truchleje, ogień nie parzy
Wszystko się może dzisiaj wydarzyć
I spełnić nawet jakieś życzenie
Jedno jedyne w Boże Narodzenie ...
Beata Schäfer-Scharwies
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.