82. rocznica wybuchu II wojny światowej
Z okazji 82. rocznicy wybuchu II wojny światowej przypominamy wspomnienia jednego ze świadków tamtych czasów. Poniżej publikujemy tekst z "Życia Pleszewa" opublikowany w roku 2020.--
Marian Przybył urodził się w 1934 roku, w pobliskich Borzęcicach – gmina Koźmin, powiat krotoszyński. W rozmowie z nami wspomina czasy wojny oraz to, co działo się zaraz po niej. I jak mówi - był to czas ludzi i dobrych, i złych.
Ojciec pana Mariana - Bolesław - jeszcze przed wybuchem II wojny światowej - wyjechał do pracy do Francji.
- Pochodził z Bieździadowa w gminie Żerków. Gdy za granicą zarobił trochę pieniędzy wrócił i tu się „wżenił” - zostając w Borzęcicach, skąd pochodziła moja mama - Stanisława - rozpoczyna swoją opowieść pan Marian Przybył.
Jak dodaje, ojciec, już po założeniu rodziny, wyjechał ponownie za granicę - tym razem z żoną - do pracy w kopalni.
- Pracował jednak już krócej – bo rodzice nie chcieli, żebym urodził się we Francji. Dlatego wrócili do Polski - opowiada. Na miejscu - w Borzęcicach - rodzice pana Mariana prowadzili gospodarkę. Czas przebiegał w miarę spokojnie. Aż do 1939 roku…
Wojna
- Wojna zastała mnie w Borzęcicach - miałem 5 lat. Pamiętam te widoki - gdy jeszcze w sierpniu 1939 roku polskie wojsko szło drogą na Dobrzycę. Ludzie ze wsi wychodzili, obserwowali, machali im. A żołnierze odpowiadali, że jadą bronić Warszawy… - opowiada pan Marian.
W końcu, 1 września, Niemcy napadły na Polskę. Wybuchła II wojna światowa.
Jak wyglądały jej pierwsze lata w naszym regionie?
- Nie było tak słodko… Wie pan, Niemcy byli różni. Jedni w porządku, drudzy bardzo źli... - opowiada mężczyzna.
Do dziś pamięta jednak jednego - który szczególnie prześladował polskie dzieci, w tym jego.
- Taki stary bauer miał syna - Egon się nazywał. To był straszny człowiek - wspomina.
- Mścił się na polskich dzieciach. Należał do Hitlerjugend i często - gdy chodziliśmy do szkoły na piechotę - jechał rowerem bił nas takim drutem… A w szkole skarżył jeszcze niemieckiej nauczycielce, która również biła polskie dzieci, gdy np. nie przyniosły jej wymaganych ziół leczniczych. Bo taki mieliśmy wtedy nakaz - żeby po drodze zbierać zioła o właściwościach medycznych. Te rośliny miały być potem wysyłane dla wojska - opowiada pan Marian.
Praca dla Niemców
Gospodarstwa w tamtych czasach były przejmowane przez Niemców.
- Nam w Borzęcicach również zabrali w 1941 roku cały inwentarz. Wszystkie budynki pozostawały puste - wspomina mężczyzna.
Rodzice pana Mariana musieli pracować właśnie dla okupantów.
- Większość ich mężczyzn była wtedy na froncie, pozostawały tu ich żony, rodziny. Różni byli. Niemka, u której pracowali rodzice po jakimś czasie nawet „skruszała” - gdy przyszła informacja, że jej mąż zginął na froncie. Miała nawet litość dla Polaków, mojej matce np. dawała co drugi dzień litr mleka dla malutkiej siostry, która urodziła się w międzyczasie - mówi pan Marian.
I dodaje. - Moi teściowe też po latach opowiadali, że niemiecki sołtys - tutaj w Polskich Olędrach - był nawet dobry. Jak wspomina nasz rozmówca - większość Niemców szybko się przekonała, że zabranie na front wschodni - oznaczało dla nich niemal pewną śmierć.
- Na front zachodni szli nawet chętnie, ale na wschodni bali się bardzo. Bo tam po kilku miesiącach przychodziła do rodziny depesza, że mąż, ojciec czy syn - nie żyje. Pamiętam jak ojciec tego Egona - co nas dręczył - lamentował, jak go wzięli na front - właśnie na wschodni - mówi pan Marian.
- Jakoś to wszystko jednak przeżyliśmy… - opowiada wspominając tamte trudne czasy.
- Jak mówiłem: Niemcy byli i dobrzy i źli. Pamiętam też sytuację, jak jeden z ich policjantów pobił moją matkę, bo wykrył, że miała litr mleka dla siostry… Z drugiej strony były też inne sytuacje - gdy podczas wojny w szkole w Borzęcicach zrobili szpital polowy, to niektórzy Niemcy, którzy tam trafiali dobrze traktowali polskie dzieci. Cukierki nawet nam kupowali - co dla polskich dzieci było niebywałe. Nie było reguły - byli ludzie dobrzy i byli ludzie źli - powtarza pan Marian.
Ucieczka Niemców
Końcówka wojny - początek roku 1945 – przywitała wszystkich wielkim mrozem.
- Pamiętam, że była wtedy mroźna zima. Niemcy zaczęli już uciekać końmi ze swoich gospodarstw. A chwilę po tym nadszedł front rosyjski - wspomina Marian Przybył.
Realia były takie, że siłą "porywano" Polaków - by prowadzili niemieckie powozy.
- Brali siłą, straszyli śmiercią. Ojciec też musiał jechać. Opowiadał później, jak wrócił, do jakich makabrycznych scen podczas ucieczki cywilów dochodziło, m.in. na moście w Ścinawie, gdy ludzie się tłoczyli - bo najpierw puszczano wojsko. Wielu spadło wtedy do Odry... Niemieckie dzieci przeżywały koszmar - jak niegdyś polskie - opowiada.
Nadejście Rosjan
Do dziś ma też w pamięci moment wejścia Rosjan do pobliskich Borzęcic.
- Zwiadowcy przyjechali wieczorem krzycząc tylko i wymachując pepeszami: czy my Polacy, czy Niemcy. Tylko o Niemców pytali, gdzie są. Badali teren przed przejściem wojska - opowiada. Wspomina też jedną sytuację z końcówki wojny.
- Gdy Rosjanie się już zbliżali, doszło do jednej akcji. Dwóch esesmanów zaczęło do nich strzelać. Świecił wówczas księżyc, był duży mróz. Rosjanie z pepeszkami na koniach zaczęli ich gonić. Jeden z Niemców odbezpieczając granat nieszczęśliwie chyba nim rzucił - chyba o coś zahaczył i urwało mu pół głowy… Drugi z Niemców widząc co się dzieje, że Rosjanie mają dużą przewagę - zastrzelił się sam. Pamiętam, że jako dzieci - ciekawskie - szliśmy potem zobaczyć miejsce, gdzie leżeli zabici Niemcy - wspomina.
Jak dodaje, zakopywano ich później w Trzebinie, w mogile zbiorowej.
- Kiedyś byli nawet tu u nas jacyś przedstawiciele, którzy szukali tych niemieckich grobów, badali te rejony. Rozmawiałem z nimi, pokazywałem, mieli sprzęt. Nie znaleźli jednak tego zbiorowego grobu, ale pojedyncze szczątki. Wie pan, kiedyś to były tam krzaczki, a dziś wielkie drzewa - opowiada.
Życie po wojnie
Po wojnie, jak wspomina pan Marian, też nie było lekko.
- Nadeszły czasy stalinowskie… Na początku porobili komisje, które m.in. dzieliły odebraną wcześniej przez Niemców ziemię. Większości inwentarza już nie było, konie z kolei wszystkie zabrali Rosjanie. Było ciężko... Część zboża na polach była jednak zasiana jeszcze przez Niemców - stąd na początku było trochę na chleb. Potem - jak gospodarze wracali - mój ojciec też - to zaprzęgano do orki krowy - bo nie było koni... I tak powoli, powoli, starano się podnosić po wojnie - mówi mężczyzna.
Jak wspomina w latach 50. minionego wieku zaczęto również w regionie zakładać spółdzielnie produkcyjne. Sam jako młody mężczyzna trafił do wojska.
- Takie kolonie robili, zabrali mnie. Budowałem w rejonie Częstochowy hutę Bolesława Bieruta. Była wojskowa musztra, ale jeść dawali dobrze. Można było przeżyć - wspomina po latach z uśmiechem.
Rodzina
Po powrocie pracował na gospodarstwie. Poznał żonę. - Tu - w Polskich Olędrach - się „wżeniłem" - opowiada pan Marian. Zaczynali skromnie, od kilku hektarów, później dokupowali ziemi, rodziły się kolejne dzieci, których ma czwórkę. Przez jakiś czas pracował w Orli.
- Państwowe to było. W czasach gierkowskich też w ciesielstwie trochę robiłem. Ale później to już tylko na gospodarstwie - wspomina.
W Polskich Olędrach rozwijało się wszystko powoli. Powstała m.in. świetlica w czynie społecznym. - Byłem w komitecie jej budowy - opowiada.
- I tak - od niemal 66 lat - jestem na ziemi dobrzyckiej - dodaje z uśmiechem. Przyznaje jednocześnie, że gmina przez ten czas zmieniła się bardzo.
- Po transformacji zwłaszcza gospodarstwa zaczęły rosnąć, dokupowano kolejne maszyny, widać było ten rozwój i mechanizację - mówi.
Sam stara się zachować aktywność. Jest członkiem klubu seniorów w Dobrzycy. I czasami wspomina dawne dzieje. - Czasy były, jakie były. Ale udało się przetrwać - mówi na koniec.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.