„Plaża! Plaża! idzie z ust do ust. Powtarzają to starzy, młodzi, mężatki, panny piękne i brzydkie, nieraz i stare…”
Tak to właśnie rozpoczął swój artykuł dawny dziennikarz. Tekst ukazał się z datą 23 maja 1930 roku, w jednym z poznańskich dzienników.
Plaża w Pleszewie. Chcieli Ner, ale...
W tamtejszym dziale regionalnym czytamy, że pleszewscy miłośnicy sportów wodnych, pozazdrościli mieszkańcom Kalifornii i postanowili stworzyć w mieście lub okolicy kąpielisko. Początkowo ich wybór padł na Ner, który zbadali. Jaki wynik dało to badanie?
- Woda jest za głęboka, bo starczy za kostki i za czysta, bo wychodzi się z niej jak z komina - czytamy ironiczne komentarze w ówczesnej prasie.
Plaża w Pleszewie. Chcieli kąpielisko
W każdym razie wydawało się, że mieszkańcy miasta i okolicznych miejscowości nie będę mieli miejsca do kąpieli. Sprawy w swoje ręce wziął jednak (jak byśmy dziś powiedzieli) miejscowy biznes. Konkretnie pewien gospodarz, który wydzierżawił od innego rolnika, pana o nazwisku Rembiarz, jego staw znajdujący się pod Pleszewem.Niestety nie podano gdzie to było. W każdym razie szybko urządził tam kąpielisko. Tu dodamy, że w ówczesnych czasach, gdy biurokracja nie była tak rozbudowana jak dzisiaj, faktycznie mógł to zrobić bardzo szybko. Możliwe, że nie potrzebował na to żadnych pozwoleń.
Plaża w Pleszewie. Były łodzie
Co więcej zainwestował w łodzie, kupił ich kilkanaście. I żeby swe kąpielisko zareklamować, to ogłosił, że na tych łodziach odbędą się międzynarodowe regaty. Co zresztą nie spodobało się dziennikarzowi. Przy czym nie chodziło o regaty, ale właśnie o słowo międzynarodowy. Po prostu wówczas wiele lokalnych imprez nosiło ten szumny przydomek. Zresztą tu znów najlepiej go zacytować:
- Człek już się do tego „międzynarodowego” tak przyzwyczaił, że stale się myli, bo międzynawowe są wyścigi konne, konkursy piękności, brzydoty, pyskatych bab itp. - pisał ówczesny dziennikarz.
Razowiec z gzikiem na plaży w Pleszewie
Na kąpielisko jeździła cała okolica, w tym tzw. "apasze" zazwyczaj wystający przy hotelu „Viktoria”. Ci ostatni w myśl zasady, że alkohol lepiej smakuje na plaży, nad wodą, w ogóle na łonie przyrody.Na koniec tego tekściku koniecznie dodać trzeba, że rzutki gospodarz-przedsiębiorca, oferował również jedzenie. Jak się okazuje, bardzo dalekie od tego jakim raczymy się w dzisiejszych czasach. Otóż nad tym stawem sprzedawano chleb razowy z gzikiem, a do picia była świeża maślanka. I jeszcze dodamy, że gospodarz zamierzał tam organizować zabawy.
- Zatem jazda, wszystko do wody - kończył ironicznie ówczesny dziennikarz
Źródło: Nowy Kurjer, nr 119 z 1930 r. (wbc.poznan.pl)
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.