Historia Broniszewic. Wspomnienia Zofii Cydzik
Zofia Cydzik urodziła się w roku 1928 w Broniszewicach. Jak opowiada, jej rodzice przyjechali w te strony z Rychwała – sprowadzając się w latach 20. minionego wieku.
– Mój ojciec wcześniej mieszkał koło Rychwała (obecny pow. koniński, dop.red). Podobała mu się jednak niemiecka myśl techniczna na gospodarstwach i w roku 1920 kupił od jednego z Niemców gospodarstwo w Broniszewicach. Z opowieści wiem, że wówczas – gdy formowało się odnowione państwo polskie, ci Niemcy, którzy nie chcieli przyjmować polskiego obywatelstwa po I wojnie światowej musieli wyjeżdżać. Sprzedawali więc często swoje gospodarstwa. Niemiec, od którego ojciec kupował gospodarkę mieszkał jednak jeszcze przez około dwa lata, wprowadzał w tę technikę itd. Wie pan, to m.in. dobrze obrazowało różnice między zaborami – rosyjskim a niemieckim. Sprzęty i myśl gospodarska… - opowiada. Sama Broniszewice – jak zaznacza – były wówczas naprawdę piękną wsią. Tak je zapamiętałam… – zaznacza kobieta.
Broniszewice. Wspaniały ksiądz Schirmer
Mama pani Zofii zmarła jednak bardzo młodo. – Zmarła w roku 1933 – miałam wówczas pięć lat. Później tata ożenił się jednak ponownie i miał kolejne dzieci. W sumie była nas piątka – opowiada pani Zofia.Jak wyglądało wówczas życie na wsi – gdzie Polacy żyli wespół z Niemcami? Według historyków relacje niemiecko-polskie jeszcze przed wybuchem II wojny światowej były w Broniszewicach raczej „ostrożne”. Sama pani Zofia wspomina jednak je jako relatywnie dobre.
– Mieliśmy dobre stosunki z Niemcami. Nikt nikomu nic nie ruszał. Mieliśmy też wspaniałego księdza – tzw. „dojczkatolika” – Franciszka Schirmera. Jaki on był dobry dla nas Polaków, mój Boże! Nie patrzył na narodowość, o każdego dbał. Specjalnie dla nas m.in. ze święconką jeździł – mimo, że Niemcy generalnie tego nie praktykowali – wspomina kobieta.
Chrześcijańska postawa księdza podczas II wojny światowej okazała się niestety powodem tragedii...
Morderstwo księdza Franciszka Schirmera z Broniszewic
– Podczas wojny ochrzcił on potajemnie polskie dziecko. I któryś z Niemców o tym doniósł – przez co ks. Schirmer został aresztowany i wywieziony. Po około dwóch tygodniach przyszła informacja, że nie żyje… Staraniami tutejszych Niemców jego ciało zostało sprowadzone do Broniszewic, gdzie został pochowany. Polakom jednak zabroniono udać się na jego pogrzeb… Krążyły jednak historie o tym, że ktoś w nocy przed pogrzebem poszedł odkryć trumnę. Ciało księdza było podobno tak skatowane, że niemal nie do poznania. Tylko za to, że ochrzcił polskie dziecko… - kręci głową pani Zofia.
Jak dodaje, istnieje też historia mówiąca o tym, że w kieszeni znaleziono wówczas zwiniętą małą kartkę.
– Napisaną po niemiecku – na której miał napisać, przed śmiercią, że zginął „nie z rąk nieprzyjaciela, ale z rąk przyjaciela”… - dodaje kobieta.
Warto dodać, że pamięć o dobroci księdza przetrwała w pamięci Polaków aż do dziś.
– Miał on po wojnie zrobiony nagrobek z napisem „od wdzięcznych Polaków”. Sama po latach postawiłam mu też nowy pomnik na cmentarzu w Broniszewicach – mówi pani Zofia (ks. Schirmer spoczywa na cmentarzu swojej byłej parafii przy kościele Piotra i Pawła).
Wracamy w rozmowie do roku 1939 – czasu wybuchu II wojny światowej...
CAŁĄ OPOWIEŚĆ PANI ZOFII PRZECZYTAĆ MOŻNA W PAPIEROWYM WYDANIU "ŻYCIA PLESZEWA", KTÓRY MOŻNA KUPIĆ TAKŻE W FORMIE E-WYDANIA:
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.