Pleszewskie Koło nr 4 Związku Żołnierzy Wojska Polskiego złożyło jakiś czas temu pisma do władz – starostwa i miasta – dotyczące nazwania nowego ronda, które budowane jest obecnie w rejonie ul. Armii Poznań, imieniem „Pleszewskich Przeciwpancerniaków”. Rozumiem, że chcecie uhonorować tym samym byłych żołnierzy, stacjonujących przed laty w naszym mieście?
Nie tylko żołnierzy. Chcemy przede wszystkim zaznaczyć, że chodzi o uhonorowanie całej kilkudziesięcioletniej historii pobytu „przeciwpancerniaków” w Pleszewie. Mówimy zarówno o żołnierzach zawodowych – oraz kanonierach, bombardierach czy kapralach, jak to się potocznie w artylerii mawiało o żołnierzach zasadniczej służby wojskowej, ale także ich rodzinach i wielu pracownikach cywilnych. To była ważna część historii Pleszewa. A sama nazwa powinna dobrze wkomponować się w ulice dochodzące do nowego ronda - czyli Armii Poznań i 70 Pułku Piechoty. Mamy przy tym poparcie wielu osób i instytucji. Liczymy, że ta ogólna, oddolna inicjatywa, przyniesie pozytywny skutek.
Historia wojska w Pleszewie to kawał czasu...
Rzeczywiście – to kawał czasu. Nie wszyscy wiedzą, że w grudniu minie 30 lat od kiedy ostatni pododdział wyszedł z tutejszych koszar. Ba, nie wszyscy pewnie dziś w ogóle wiedzą, że przez 42 lata tutaj taka jednostka funkcjonowała – pod różnymi nazwami.
Pan był z kolei ostatnim dowódcą jednostki w naszym mieście...
Tak, i przenosiłem ją, zgodnie z ówczesnymi decyzjami odgórnymi, do Żar. I tam jeszcze przez półtora roku walczyłem, że tak powiem, z różnymi przeciwnościami.
Decyzja o przenosinach była dla pana wówczas – jako żołnierza – swoistym ciosem? Ostatecznie, jak wiemy, pułk został po latach rozformowany...
Przeżywałem to wszystko, bo tutaj, w Pleszewie, mieliśmy jednak profesjonalną bazę i warunki. A tam wchodziliśmy, nie chcę powiedzieć jakoś bardziej dosadnie, ale – niestety - w swoistą „bylejakość” - w porównaniu z Pleszewem. Tymczasem nie każdy dziś wie, że mieliśmy jeden z najnowocześniejszych – na ówczesne czasy oczywiście – sprzęt w Polsce. To były wyrzutnie wymagające specjalnego traktowania, zasięg takich rakiet przeciwpancernych to było ok. 5 km – na tamte czasy to była niebagatelna odległość, nasze ćwiczenia robiły wrażenie na obserwatorach NATO. Generalnie mówiąc: w Pleszewie były warunki, sprzęt, klimatyzowane garaże itd. Tymczasem w Żarach sprzęt musiał stać „pod chmurką”. Dla nas to był szok. Do dziś zachowały się dokumenty i moje meldunki o tym, że tamta baza po prostu nie spełniała warunków, słabo było zresztą także z bazą mieszkaniową dla żołnierzy…
Mówi się, że w tej decyzji było wówczas dużo polityki…
Nie chciałbym się na ten temat szerzej wypowiadać. W każdym razie, byliśmy wówczas w swoistym szoku, że tak potoczyła się sytuacja odnośnie pułku.
Pomówmy więc może o tym – czym było wojsko dla samego Pleszewa. Przez lata miało ono w końcu niebagatelny wpływ na funkcjonowanie całego miejskiego organizmu...
Oczywiście, przez lata jednostka wrosła w miasto i okolice. Żołnierze pomagali m.in. w wielu akcjach – choćby podczas walk z żywiołem. Gdy dochodziło do podtopień przez Ner – żołnierze przez dzień i noc zabezpieczali teren podczas powodzi, pomagali. Podobnie było podczas wielkiego pożaru w gminie Gizałki w latach 90. minionego wieku, który strawił setki hektarów lasu – żołnierze także pomagali, dyżurowali dzień i noc na miejscu.
Co z życiem społecznym?
To był szereg różnych działań, zależności. Wojskowi m.in. czynnie brali udział w słynnym telewizyjnym Banku Miast 440, poza tym pamiętajmy, że obecność wojska w Pleszewie miała niebagatelny wpływ na gospodarkę – okoliczni rolnicy mieli dzięki temu spory rynek zbytu – mówiliśmy w końcu o ok. kilkuset żołnierzach służby do wyżywienia. Po latach, już w Żarach, kiedy jednostce fundowano nowy sztandar, uzyskaliśmy wsparcie finansowe z Pleszewa, a Zebranie Oficerów Pułku zdecydowało, żeby na sztandarze umieścić herb Pleszewa. Rodzicami chrzestnymi sztandaru zostali ówczesny burmistrz Pleszewa Piotr Hasiński oraz najstarsza stażem pracownica cywilna jednostki, pleszewianka Iwona Kaczmarek.
No właśnie, ile osób – w takim szczycie – stacjonowało w tamtych latach w Pleszewie?
Plus minus 500 osób. Czasem mniej, czasem więcej, w zależności od aktualnego przydziału. Mieliśmy ponad setkę kadry zawodowej, drugie tyle pracowników cywilnych. To był tym samym duży rynek pracy, nie wspomnę już o żołnierzach rezerwy. Jak rozmawialiśmy kiedyś z kolegami, to przez te 42 lata przewinęło się przez jednostkę w Pleszewie - od 25 do 30 tys. osób.
Baza była potężna...
Ważne były także szkolenia żołnierzy rezerwy, generalnie przykładano znaczną wagę do szybkości mobilizacyjnej. U nas także szkolono rezerwistów dodatkowych, którzy szli potem na inne jednostki. Mobilizowaliśmy ich dużo, z pociągami sanitarnymi, szpitalami polowymi włącznie. Lekarze odbywali u nas ćwiczenia. Działo się bardzo dużo.
Wracając do wymiaru społecznego – niektórzy wciąż np. pamiętają wojskowe kino Pluton w Pleszewie, którego remontem zajął się jakiś czas temu OHP...
Oczywiście, choć kino Pluton to był zaledwie fragment działań, nazwijmy to kulturalnych. W kinie Pluton odbywał się szereg ważnych uroczystości, imprez estradowych, działał przy tym zespół składający się nie tylko z żołnierzy, ale i młodzieży z miasta. Startował on w wielu konkursach, m.in. słynnych kołobrzeskich festiwalach, gdzie zdobywano laury. Ponadto oczywiście „Kasyno”, gdzie były dancingi dla mieszkańców, działało prężnie Wojskowe Koło Łowieckie, które świętowało niedawno 70-lecie, a działali tam nie tylko żołnierze. Było koło wędkarskie, koło filatelistyczne, była także sekcja modelarska, w której zajęcia dla dzieci z miasta prowadzili żołnierze. Przy stawie na Karczemce organizowane były ogólnodostępne imprezy z okazji Dnia Dziecka, a na strzelnicy dużą popularnością cieszyły się zawody myśliwskie. To był naprawdę ogrom różnych, wspólnych działań.
Miasto i wojsko dobrze współpracowały?
Oczywiście, wojsko udostępniało m.in. swoje pomieszczenia na różnego rodzaju spotkania – czy to np. kół pszczelarskich, czy organizację balów. W budynku obecnego CWIO był Dzienny Dom Pomocy Społecznej – tworzono wspólnie różne imprezy charytatywne, działali honorowi dawcy krwi, współpracowano ze szkołami, przedszkolami czy klubami sportowymi. Warto też dodać, że wychowankowie domu dziecka, mieli w tamtych latach fundowane przez żołnierzy książeczki mieszkaniowe – każdy pododdział miał swojego wychowanka, na którego konto wpływały co miesiąc pieniądze. Opuszczając mury domu dziecka – otrzymywał wspomnianą książeczkę mieszkaniową „na start”. Mundury przeciwpancerniaków, teraz już emerytów, są widoczne w mieście do dziś podczas uroczystości państwowych, wojskowych oraz miejskich. To właśnie my zainicjowaliśmy cykliczne wyjazdy do Łęczycy w kolejne rocznice Bitwy nad Bzurą w której poległo wielu pleszewian a ich kwatery znajdują się na łęczyckich cmentarzach.
Dziś po wojsku pozostały budynki, które zagospodarowano przed laty na Centrum OHP...
Tak, i bardzo się cieszę, że dyrektor OHP dba o te budynki, jesteśmy w bardzo dobrych relacjach, kultywowane są tradycje, organizowane spotkania.
Jak wyglądała kwestia „wychowanków” pleszewskiego pułku? Możemy poszczycić się dziś jakimiś nazwiskami, osobami, które doszły z czasem np. do wysokich stanowisk w Wojsku Polskim?
Wśród żołnierzy zawodowych, którzy służyli w Pleszewie, wiele osób znalazło się na bardzo ważnych stanowiskach - w instytucjach centralnych MON. Mogę podać co najmniej kilka nazwisk dowódców takich jak pułkownicy: Leon Załuska, Henryk Szafranowski, Zygmunt Wnuk, Wiesław Sołtyszewski, Michał Nowicki, Tadeusz Żuchowski, Andrzej Marciniak, Grzegorz Kusicielek - mój zastępca, który był później szefem uzbrojenia w wojskach lądowych Wojska Polskiego. Ponadto pan Andrzej Tracz, czy Waldemar Janiak, który był odpowiedzialny za zakupy sprzętu artyleryjskiego w Wojsku Polskim – to była bardzo ważna funkcja. Z kolei taką chyba najbardziej znaną postacią jest obecny generał dywizji Sławomir Owczarek. Zawodową służbę rozpoczynał właśnie w 20. Pułku Przeciwpancernym w Pleszewie, nieskromnie powiem, że był wówczas moim wychowankiem. Dziś jest z kolei jednym z najważniejszych generałów Wojska Polskiego - jest to taka pewna duma i satysfakcja. Wiele osób z pleszewskiej kadry brało udział w misjach pokojowych ONZ: w Syrii, Iraku, Namibii, Kosowie i Afganistanie. Byli to między innymi: Leon Załuska i Leszek Nadrowski jako dowódcy zmian oraz Kazimierz Głuch, Jarosław Budkowski, Jarosław Gorzkiewicz, Józef Skauba.
Utrzymujecie jeszcze kontakt?
Tak, i to jest właśnie bardzo miłe, że generał o nas cały czas pamięta. Mało tego, gdy jakiś czas temu obchodziłem 70. rocznicę urodzin, generał zrobił mi piękną niespodziankę – odwiedził mnie osobiście w mundurze galowym. To była dla mnie ogromna satysfakcja.
Wracając do samego wojska - miało ono chyba także pewien czynnik miastotwórczy? Wiele osób, po przybyciu, osiedlało się tu później na stałe – sam pan jest tego przykładem.
Tak, pochodzę z Wielkopolski, razem z żoną kończyliśmy jedno liceum w Wągrowcu, później jednak, z racji zawodu, trochę jeździliśmy po Polsce, przez co dzieci też często musiały zmieniać szkołę. Dopiero jak osiedliliśmy się w Pleszewie, w roku 1986, wszystko się ustabilizowało. Jak dożyjemy, to niedługo będzie tu nasze 40-lecie pobytu. W każdym razie – nie zamierzamy się stąd wyprowadzać.
Wiele osób zdaje się zdecydowało podobnie jak pan?
Dokładnie tak, przykładów jest szereg, nie tylko żołnierzy zawodowych, ale np. mężczyzn, którzy po zasadniczej służbie wojskowej poznali tu dziewczyny, ożenili się, pozostali na stałe – choć wcześniej pochodzili np. aż z Podkarpacia.
Długo trwało szkolenie „przeciwpancerniaka”?
Operator, zanim mógł oddać pierwszy prawdziwy strzał, to na urządzeniu treningowym musiał odbyć ok. 4,5 tys. strzałów. Trwało to przeważnie ok. paru miesięcy.
Warto wspomnieć, że mimo rozformowania pleszewskiego pułku przed wielu laty – do dziś jego żołnierze cyklicznie się spotykają w naszym mieście...
Tak, odbyliśmy już 10 takich spotkań, przeważnie organizowane są co dwa lata. Wiadomo, czas jest nieubłagany, ludzie w naturalny sposób odchodzą z tego świata na wieczną wartę, ale spotkania wciąż trwają. Wie pan, to też duża satysfakcja, bo są także inne jednostki, które były w sytuacji podobnej jak nasza, a nawet lepszej – i tam trudno o takie spotkania. Byłem kiedyś na jednym ze spotkań w Gnieźnie, bo tam też zaczynałem jako podporucznik, ale skończyło się przez lata właśnie na tym jednym. U nas tymczasem mamy w grupie organizatorów ok. pięciu osób, i każdy wie co ma robić. I za każdym razem ta konsolidacja uczestników mnie ujmuje, że ci ludzie czują się w obowiązku przyjechać tu, spotkać się po latach. I tak cyklicznie – nawet mimo kłopotów ze zdrowiem. Ja zresztą do dziś czuję więź z moim żołnierzami zawodowymi – do każdego mam numer telefonu.
Historia wojska w Pleszewie sięga jednak także lat przed „kanonierami”...
To prawda. W 1997 roku zmarł nasz „dziadek” - czyli słynny Franciszek Andersz. Był on żołnierzem jeszcze armii pruskiej, budował te koszary wożąc cegły jeszcze ze swoim dziadkiem konnym wozem z cegielni w Nowej Wsi. Później walczył, w armii pruskiej, pod Verdun, następnie w powstaniu wielkopolskim, walczył także w wojnie przeciwko bolszewikom, był żołnierzem 70 Pułku Piechoty, we wrześniu brał udział w wojnie obronnej, a później był także w naszej jednostce. Do cywila odszedł w roku 1957. Spotykaliśmy się w jednostce na różnych uroczystościach, był żołnierzem z krwi i kości. Zmarł w Dzień Wojska Polskiego. I pamiętam, jak przed laty, na jednym z tych spotkań w „Kasynie” mówił mi: „pamiętaj, kochany: wojsko jeszcze do Pleszewa wróci”. I ja też zawsze mówię do swoich współpracowników: pamiętajcie o słowach dziadka Andersza (śmiech).
To musiała być niezwykle ciekawa postać?
Dokładnie, znał także wiele historii, anegdot. Opowiadał kiedyś, jak przed wojną służył w kompanii, którą dowodził Józef Spychalski – ówczesny kapitan, i jednocześnie brat Mariana Spychalskiego, późniejszego marszałka Polski w czasach Ludowego Wojska. Jak opowiadał, Józef był żołnierzem z krwi i kości, natomiast Marian, ten późniejszy marszałek, wtedy student architektury – jak to mawiał dziadek Andersz – to był pod względem wojskowym zwykły „ślimok” (śmiech). Ale dziadek spotkał się później po latach z Marianem - to było w czasach, gdy Spychalski jako Przewodniczący Rady Państwa otwierał Targi Poznańskie. Dziadek opowiadał, że spakował wtedy zdjęcia ze starych czasów – i po pokazaniu ich ochroniarzom – bez problemu dostał się na rozmowę z Marianem Spychalskim. Siedzieli wówczas przy kawie, przy tych zdjęciach i wspomnieniach, ponad dwie godziny. „Dziadek” był naprawdę ciekawą postacią – też taką „poznańską” z drygiem porządku i oszczędzania. Potrafił sztorcować żołnierzy, gdy zauważył np. nad ranem palącą się na dyżurce żarówkę.
Wracając do ronda – będzie to symboliczna decyzja? Nadanie nazwy upamiętniającej „przeciwpancerniaków”?
Myślę, że tak, będzie to pewien symbol. Uważam, że warto uszanować tych wszystkich ludzi – i żołnierzy zawodowych i pracowników i ich rodziny, a także żołnierzy zasadniczej służby wojskowej oraz rezerwistów. Warto pamiętać o historii wojska w Pleszewie, tej dawnej i bliższej. Pielęgnujmy ją.
I kto wie, może jeszcze spełni się przepowiednia „dziadka” Andersza? Że wojska do Pleszewa kiedyś wróci?
Jak Bóg da i decydenci pozwolą (śmiech). Kto wie, może to będą prorocze słowa...
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.