reklama
reklama

30 lat temu gasił wielki pożar w Orlinie. Jak zapamiętał tamte dni?

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Był upalny, wietrzny dzień. Taka aura utrudniła walkę z pożarem lasu w Orlinie. - Słup dymu był widoczny z kilkudziesięciu kilometrów – wspominają świadkowie.
reklama

Do dziś o tym pamiętają, choć minęło już 30 lat. Pożoga trwała 10 dni. Wśród 600 strażaków walczących z żywiołem był Dariusz Strzykalski z Sowiny Błotnej. Miał wówczas niespełna 18 – lat. Dostał potem medal.

Pożar trwał 10 dni

Wszystko zaczęło się 3 czerwca 1992 roku. Ogień zajął najpierw las w Orlinie, potem rozprzestrzenił się na kolejne miejscowości – Studziankę i Łazińsk. Strażakom pracy nie ułatwiały warunki atmosferyczne – upały i silny wiatr.

- Ogień bardzo szybko się rozprzestrzeniał. Pomimo prób oborania ogniska pożar nabierał mocy, przedostał się w korony drzew i wierzchołkami przeniósł przez drogę powiatową Orlina - Zagórów  – przypominają druhowie z OSP Białobłoty.

W akcję ratowniczą zaangażowanych było 600 strażaków ze 150 jednostek z ówczesnego województwa kaliskiego i konińskiego. Uczestniczyło w niej również wojsko i policja. Niezbędne okazały się samoloty gaśnicze i helikoptery.  

Słup dymu był widoczny z kilkudziesięciu kilometrów – wspomina świadek wydarzeń.

Był najmłodszy

Pożoga trwała w sumie 10 dni. Ogień strawił ponad 760 hektarów lasów. Po 30 latach od tego wydarzenia rozmawiamy z Dariuszem Strzykalskim z Sowiny Błotnej i z jego bliskimi. Miał wówczas 18 lat.

- Należałem do miejscowej straży pożarnej. Przyjechałem ze szkoły, zawyła syrena i jak to w ochotniczej się odbywa – udałem się do remizy i pojechaliśmy. Nie wiedzieliśmy, gdzie jedziemy. Na miejscu się okazało, że pali się las w Orlinie  – wspomina pan Dariusz.

Jego mama Eufrozyna bardzo się bała.

- Całą noc nie spałam. Było południe na drugi dzień, a jego ciągle nie było. Mówię - gdzie oni są? Wiedziałam, że pojechali na pożar, ale czemu na tak długo? Wtedy nie było się jak skontaktować. Nie było komórek. A syn był najmłodszy ze wszystkich strażaków. Tego drugiego dnia miał zawieźć do szkoły pracę końcową, bo kończył naukę w Marszewie – wspomina czas sprzed trzydziestu lat.

Choć dobrze wiedziała co to znaczy strażak w domu, strach był ogromny.

- Mój teść był naczelnikiem OSP w Sowinie, a mąż – prezesem – dodaje.

Do dziś przechowuje 100-letni mundur teścia. No i medal - jaki syn dostał za walkę z pożarem w Orlinie.

- Na ten medal – jak mówi żona pana Dariusza – to on z 30 lat nie patrzył. Mąż miał ogromny zapał strażacki. Chyba przeze mnie to wyhamowało. Był bardzo oddany. Usłyszał sygnał i już go nie było – mówi nam pani Hanna. 

Rozmowa z Dariuszem Strzykalskim - strażakiem, który gasił pożar w Orlinie

Jak wspomina pan dzień, kiedy zaczęła się pożoga w Orlinie? 

Dariusz Strzykalski: Miałem niecałe 18 lat. Należałem do miejscowej straży pożarnej. Przyjechałem ze szkoły, zawyła syrena i jak to w ochotniczej się odbywa – udałem się do remizy i pojechaliśmy. Nie wiedzieliśmy, gdzie jedziemy. Na miejscu się okazało, że pali się las w Orlinie. Było ok. godz. 16.00.

Ilu was jechało z Sowiny?

Jechaliśmy w czterech albo pięciu. Byliśmy tam całą noc i wróciliśmy następnego dnia o ok. 18. 00. Wróciliśmy samochodem strażackim, ale trzeciego dnia pożaru - samochód już został. Natomiast po ludzi do gaszenia przyjeżdżano. Wymieniano ich co 8, 10 godzin.  

Jaki to był widok, kiedy przyjechaliście na miejsce?

Jak dojeżdżaliśmy do lasu, to nie było widać dużego ognia. Płomienie potem doszły do brzegu, ale jak nas wysłali do środka… no to było straszne… Wtedy było bardzo sucho. Nie paliło się w jednym miejscu, tylko w kilku naraz. Zadymienie było ogromne, a nie było masek, nie mówiąc o aparatach tlenowych. Zwykła straż ochotnicza nie miała takiego wyposażenia. Mieliśmy starego stara i ze 2 tys. litrów wody. Łącznie jeździło ok. 7 wozów – do lasu, po wodę i benzynę - jak się skończyła i z powrotem. Widziałem też helikopter podlatujący z baniakiem.

Bał się pan?

Odczuwało się ogólny strach. Wysłali nas do środka lasu, bo gdzieś tam się paliło - nie było GPS-ów - jak teraz. Jechaliśmy wąskimi duktami. Było ciemno, noc, do tego dym. Bałem się o nasz wóz, bo on był już wiekowy. W takim lesie, na zarośniętych, wąskich dróżkach o awarię nietrudno. A na nogach możesz nie zdążyć uciec. Na szczęście sprzęt nie zawiódł.

Zapamiętał pan coś szczególnego z akcji?

Ogień był bardzo blisko nas. Pierwszego dnia zaangażowanych było bardzo dużo ludzi. Przed lasem stał budynek. Obok niego zbierało się wsparcie – wojsko, prawdopodobnie młodzi strażacy z Poznania. Ich było najbardziej szkoda. Pilnowali drogi, żeby ogień nie przeszedł dalej – mieli tylko łopaty do okopywania. To dopiero była szkoła pożarnicza... Potem mówiono, że ten budynek, obok którego oni byli, gdzie odpoczywali, spalił się. Mimo, że było tyle straży i on znajdował się nie w samym lesie, a przy. Jakieś części lasu pozostawiano chyba na straty, żeby ogień doszedł do drogi i się skończył. Poza tym nie dało się wszystkiego uratować. Straszny jest widok ognia przerzucającego się przez las. Nie pali się jednostajnie tylko przeskakuje górą, szybko się przemieszcza. Przy takim wietrze, jaki był wtedy, strażacy byli nierzadko zaskoczeni rozwojem sytuacji. Paliło się w kilku miejscach, a lokalizacja była trudna do ustalenia. 

W Sowinie mówiło się wtedy o pożarze?

Mówiło się, bo chłopaki stąd jeździli. Właściwie to pół wioski mogło tam być. Może gdyby paliło się w jednym miejscu, to byłoby to do opanowania. Ale ten pożar był nie do ogarnięcia.

Jest pan w straży do teraz.

Nie tak aktywny, ale jestem do dzisiaj, jako członek. Są młodsi. Jeszcze w wojsku, w Jastrzębiu Śląskim, chcieli mnie za kierowcę pojazdów uprzywilejowanych w straży, ale się nie zgodziłem. Tam byłaby nuda. Prowadzę teraz swoją firmę budowlaną. Kiedyś były inne czasy, było dużo jedności. Straż w Sowinie została zbudowana od zera, w czynie społecznym. Wielu ludzi, którzy tutaj działali dobrze wspominam. Dużo jeździliśmy po zawodach. Naczelnik często dostawał puchar za wystawienie największej ilości drużyn. Jeździły zespoły męskie i żeńskie. Często był kłopot, bo nie miał kto zawozić ludzi na zawody. Dziś Internet zabija wszystko. Na szczęście młodzi w Sowinie zaczynają straż odbudowywać, jeżdżą do akcji.  

Pana dzieci udzielają się w straży?

Nie. Starszy syn studiuje medycynę na Śląsku. Zawsze może jeździć jako sanitariusz. Młodszy powiedział, że chce dostać się do NASA. Wybrał więc politechnikę. 

To wydarzenie w Orlinie miało na pana duży wpływ?

Po takim wydarzeniu wiesz, co może spotkać cię w życiu. I zaczynasz podchodzić do pewnych spraw z pokorą. Zdajesz sobie sprawę z tego, jakie mogą być skutki pożaru i jak niszczycielsko zachowuje się ogień.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama