reklama
reklama

Rocznica masowej deportacji na Sybir. Wspomnienia mieszkanki Kucharek

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Historia Dokładnie 83 lata temu rozpoczęła się pierwsza masowa deportacja Polaków na Sybir. Wśród osób, które przeżyło piekło tamtych czasów była mieszkanka gminy Gołuchów.
reklama

10 lutego 1940 roku rozpoczęła się przeprowadzona przez NKWD pierwsza masowa deportacja Polaków na Sybir. W głąb Związku Sowieckiego wywieziono około 140 tys. obywateli polskich. 

Deportacja Polaków na Sybir. Mieszkanka gminy Gołuchów była jednym z ostatnich świadków tamtych wydarzeń

Te tragiczne czasy opisywała na naszych łamach m.in. pani Kazimiera Bursztynowicz z Kucharek. 

Mieszkanka gminy Gołuchów zmarła w sierpniu 2022 roku - i była jednym z ostatnich świadków tragicznych wydarzeń z 1940 roku, kiedy rozpoczęła się pierwsza fala deportacji Polaków na Sybir.

Dziś, w związku z rocznicą, przypominamy ponownie historię pani Kazimiery, którą opisywaliśmy ponad rok temu w "Życiu Pleszewa".

Sybiraczka z powiatu pleszewskiego

Sobota, 10 lutego 1940 roku. Trzaskający mróz za oknem sięga -30 stopni C. Jest 6.00 rano, gdy do rodzinnego domu pani Kazimiery wkraczają enkawudziści.

W kilku słowach odczytują wyrok – wywóz na roboty w głąb „sowieckiego sojuzu”… Na spakowanie rodzina ma dosłownie kilkanaście minut.

Saniami jest transportowana na stację kolejową, gdzie z resztą wypędzonych z domów ludzi – jest rozdzielana i pakowana jest do bydlęcego wagonu.

Rozpoczyna się kilkutygodniowa „podróż” na Sybir. „Podróż”, której wielu nie przeżyło…

Początek...

Pani Kazimiera urodziła się 21 stycznia 1924 roku w rodzinie ziemiańskiej.

– Rodzice mamy prowadzili 15-hektarowe gospodarstwo w Grudzielcu Nowym (okolice dzisiejszych granic między powiatem pleszewskim a ostrowskim, dop. red.) – opowiadała nam przed rokiem w "Życiu Pleszewa" Helena Pawłowska, córka pani Kazimiery.

Pelagia oraz Antoni Walczak – bo tak nazywali się rodzice Kazimiery – mieli w sumie dziewięcioro dzieci: Janinę, Czesława, Helenę, Wandę, Stefana, Stanisława, Kazimierę, Zofię i Kazimierza.

Z relacji rodzinnych dowiadujemy się, że Helena zmarła, gdy miała 18 lat. Najstarsza siostra – Janina – wyszła z kolei za mąż za Walentego Kałowego z Broniszewic.

- Wyprowadzili się na tereny wyzwolone po wojnie w 1920 roku z bolszewikami - i tam dostali gospodarstwo, ponieważ  Walenty miał skończoną szkołę rolniczą i był dobrym kandydatem na osadnika – opisywała losy rodzeństwa swojej mamy, pani Helena.

Walenty i Janina osiedlili się w Gliniszczach – w ówczesnym województwie poleskim z czasów II Rzeczpospolitej. Prowadzili 26-hektarowe gospodarstwo, gdzie dorobili się sporego inwentarza – kilku krów, koni, wielu świń i drobiu.

– Walenty posiadał rozlewnię mleka i zaopatrywał kawalerię w siano dla koni – wspominała sama pani Kazimiera.

Kobieta – w wieku 13 lat – wyjechała na Kresy do siostry i szwagra, by pomagać im przy dzieciach – Stasiu, który miał 3 latka oraz Teresie – która miała roczek.

Sowiecka agresja

W 1939 roku - gdy wybucha wojna – tereny na wschodzie Polski - po sowieckiej agresji 17 września - zostają siłą włączone do granic ZSRR. Dla mieszkających tam Polaków rozpoczął się koszmar.

Jak opisują dziś historycy – sowietyzacja i związany z nią terror i aresztowania - były na porządku dziennym na terenie zagarniętych ziem. Deportacje, które rozpoczęły się już na początku 1940 roku – miały jeden cel: zniszczyć ślady polskiej państwowości.

Wywózki w najodleglejsze obszary sowieckiego imperium podzielono na kilka etapów. Pani Kazimiera wypędzona była już podczas pierwszego z nich – podczas akcji, którą Sowieci rozpoczęli w nocy z 9 na 10 lutego.

Koszmar o poranku

Jak wspominała, był przeraźliwie mroźny poranek, 10 lutego 1940 roku. Temperatury dochodziły wówczas do -30 st. C. O godz. 6.00 rano w drzwi uderzyły rosyjskie kolby. Do gospodarstwa wkroczyli enkawudziści.

– Kazali spakować się w 10 minut, rekwirując przy tym sami wszelkie cenne rzeczy. Mówili krótko: że jadą w „sowiecki sojuz” – opisywała nam córka pani Kazimiery.

Rodzina na saniach została zawieziona najpierw do pobliskiej szkoły, gdzie zbierano wszystkich mieszkańców, a następnie przewieziona na stację kolejową.

Tam rozdzielano ludzi – kobiety z dziećmi były wpychane do jednego bydlęcego wagonu, mężczyźni do innego. Rozpoczęła się koszmarna, kilkutygodniowa „podróż” w głąb ZSRR. Podróż do Archangielska, której wielu nie przeżyło… 

Umierali w wagonach

Warunki, jakie panowały w bydlęcych wagonach były koszmarne. Panujący głód, z powodu dramatycznie niskich racji żywnościowych, woda do picia, którą najczęściej był roztopiony śnieg, przeraźliwy mróz oraz dziura w podłodze wagonu – która miała być „toaletą” w pędzącym pociągu…

Wiele osób z powodu koszmarnych warunków sanitarnych po prostu umierało.

– Bardzo dużo ludzi po drodze zachorowało – szczególne najsłabsi – dzieci i starsi, umierali z zimna i głodu. Ich ciała Sowieci po prostu wyrzucali na pobocza torów, a pociąg ruszał dalej… - tak rodzina przywoływała wspomnienia pani Kazimiery.

Niewyobrażalna bieda

Po przyjeździe na miejsce rozpoczęło się „zakwaterowanie”.

Według wspomnień, Kazimiera oraz Janina z dziećmi - zostali przydzieleni do ludzi niewyobrażalnie biednych. Jak wiemy dziś z relacji świadków i historyków - wielu zesłańców kwaterowano wówczas po prostu w zwykłych ziemiankach i lepiankach - tak ciasnych, że nienadających się właściwie do „zamieszkania”.

Jak wspominała pani Kazimiera, każdy dzień był walką o życie – głód był bowiem ogromny, a prace, jakie musieli wykonywać – niezwykle ciężkie. Jak wiemy dziś z relacji świadków i historyków, podstawę pożywienia deportowanych stanowił wówczas gliniasty, czarny chleb, będący jednocześnie – obok wodnistej zupy – „wynagrodzeniem” za wykonywaną pracę.

Przydział różnił się - w zależności od regionu, zatrudnienia i wypracowanych norm, jednak wszędzie otrzymywane porcje nie wystarczały na wyżywienie całej rodziny.

- Gdy przychodziło lato – mogli chodzić do lasu na grzyby i jagody – tym mogli się wówczas nieco nasycić. Generalnie jednak – na każdą osobę był przydział jednej kromki chleba… - opisywano.

Zesłańcy, by przeżyć walczyli jak mogli z niedoborami - sprzedawali więc m.in. swoje ubrania…

– Na Syberii umarła starsza siostra mamy – Janina. Pochowali ją szybko i bez rozgłosu w nocy – nie wolno było bowiem robić żadnych „zgromadzeń” – relacjonowała "Życiu Pleszewa" opowieść swojej mamy Helena Pawłowska.

Dzieci Janiny – Staś i Teresa – trafiły po wszystkim do swoistego radzieckiego „przedszkola”, a sama Kazimiera została oddelegowana do wyrębu lasu.

– Za to dostawała nieco większy przydział chleba. Gdy z kolei dzieci zachorowały – musiała się nimi opiekować – słyszeliśmy.

Każdy dzień był walką. Ale wygrali tę walkę. Przeżyli...

Wyzwolenie

W roku 1945 kończy się w końcu wojna – następuje „wyzwolenie”.

– Po wyzwoleniu przewieźli ich na Ukrainę, koło Charkowa. Mama cieszyła się, że jest bliżej Polski. Dostała tam z czasem kawałek ziemi. Posadziła ziemniaki i warzywa. I to były ich główne produkty do jedzenia – jak opowiadała, w sumie przez sześć lat nie poznali smaku mięsa – opisywała nam pani Helena.

Opiekowała się cały czas dzielnie dziećmi siostry. Pewnego dnia Stasiu jednak poważnie zachorował. Lekarz wysłał wówczas Kazimierę po lekarstwa – by je zdobyć musiała przejść na pieszo 20 kilometrów. Niestety, gdy wróciła, było już za późno… Stasiu zmarł. Lekarstwa uratowały wówczas jednak inne chore dzieci z tego rejonu.

Zostały tylko z Teresą… Ostatecznie – po roku od tamtych wydarzeń – udało im się wrócić do Polski. Przyjechały pociągiem do Ostrowa Wielkopolskiego, gdzie czekali za nią bracia. Wówczas Kazimiera dowiedziała się, że jej ojciec zmarł w czasie wojny, a szwagier – mąż siostry Janiny – stracił kontakt z rodziną na kilka lat.

Po deportacji został oddelegowany do pracy przy wyrębie lasu w tajdzie. Przeżył ten koszmarny czas, a w trakcie wojny zaciągnął się do armii generała Andersa, formowanej w ZSRR.

– Z czasem przeszedł cały szlak bojowy – aż do Berlina. Był też odznaczany wielokrotnie za męstwo w boju. W międzyczasie cały czas szukał swojej rodziny – przez Czerwony Krzyż. Lecz odpowiedź była zawsze jedna: „nie znaju” – opowiadała na łamach "Życia Pleszewa" Helena Pawłowska.

Dopiero później, po wojnie – dostał w końcu wiadomość z Ministerstwa Obrony Narodowej, że córka Teresa wróciła do Polski. Żony i syna już niestety nie zobaczył…

Życie po wojnie

Zgodnie z relacją rodziny, Walenty – po odnalezieniu córki – zabrał ją i wspólnie zamieszkali w Broniszewicach.

– Teresą zaopiekowała się siostra Walentego, która nie miała dzieci. Gdy dziewczynka skończyła szkołę podstawową w Broniszewicach poszła do szkoły średniej – do technikum rolniczego w Grzybnie, a następnie skończyła szkołę pielęgniarską w Poznaniu, gdzie została ostatecznie przełożoną pielęgniarek na onkologii na Garbarach. Wyszła za mąż za Romana Łabęckiego, miała dwóch synów: Mikołaja i Marcina oraz dwie wnuczki. Często odwiedzała swoją ciocię – Kazimierę u nas w Kucharkach Po ciężkiej chorobie zmarła w roku 2018 – opowiadała nam pani Helena Pawłowska.

Ojciec Teresy – Walenty – po wojnie już się nie ożenił. Mieszkał w PGR, gdzie pracował jako główny księgowy. Po przejściu na emeryturę kupił półtora hektara ziemi, gdzie się wybudował i założył plantację czarnej porzeczki. Po kilku latach zmarł nagle.

Nasza bohaterka – pani Kazimiera - wyszła z kolei za mąż za Aleksandra Bursztynowicza. Urodziła 4 córki: Marię Zofię, Elżbietę, Helenę. Wszystkie wyszły za mąż, a rodzina powiększała się przez lata.

 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama