reklama
reklama

„Chciałbym, żeby było mnie stać na postawienie biurowca w Pleszewie” - mówi Mateusz Garbarczyk

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Mateusz Garbarczyk mieszka w Pleszewie. Ma 31 lat, a już prezesuje w trzech spółkach. Jest też nauczycielem w technikum. Swój biznes chciałby rozwijać w rodzinnym mieście.
reklama

Mateusz od małego wiedział, że chce założyć własną firmę. Z racji tego, że pasjonowały go komputery - wybrał karierę programisty. Kilka lat temu założył swoją działalność i dokonał tego, co wielu wydawało się niemożliwe - rozwinął w małym mieście software house (przedsiębiorstwo zajmujące się tworzeniem oprogramowania), który dzisiaj znany jest w całej Polsce. Teraz zdobytą wiedzą chce się dzielić z innymi. 

Rozmowa z Mateuszem Garbarczykiem, właścicielem firmy Mirit w Pleszewie oraz prezesem trzech spółek – Mirit Softwarehouse, E-tableka oraz Exstosh.

 

Od kiedy chciałeś być przedsiębiorcą?

Odkąd byłem małym dzieckiem. Rodzice mówią, że już jako młody chłopak miałem smykałkę do biznesu, byłem zaradny. 

Już wtedy interesowała cię informatyka?

Jeśli chodzi o komputery, to od kiedy tylko mogłem, klikałem w klawiaturę, dzięki czemu szybko nauczyłem się wielu rzeczy. Dużo grałem w gry, byłem wręcz od nich uzależniony. W pewnym momencie jeden z graczy, który wiedział, co potrafię, poprosił mnie, żebym zrobił stronę internetową jego firmy. Zapłacił mi za nią dwie stówy. Pomyślałem – może warto iść w tym kierunku? Postanowiłem wtedy rzucić studia z programowania w Kaliszu i znaleźć pracę.

Gdzie wtedy trafiłeś?    

Zatrudniłem się na wakacje w Kraft-Box w Kowalewie. Podczas pierwszej rozmowy właścicielka firmy, zapytała mnie, co potrafię. Odpowiedziałem, że umiem robić strony internetowe, prowadzić SEO czy marketing. Tego wszystkiego nauczyłem się sam, metodą prób i błędów. Dostałem więc pracę jako informatyk. Miałem stworzyć stronę i ją obsługiwać. Z czasem zacząłem zajmować się innymi rzeczami – marketingiem, byłem tłumaczem, kiedy przyjechali klienci z zagranicy, magazynierem, ustawiałem maszyny do składania kartonów, rozładowywałem tiry. Dzięki tej pracy obrałem już kierunek, w którym chciałem podążać. Półtora roku później trafiłem do pleszewskiej firmy Open. Tam właściciel pozwolił mi stworzyć nowy dział – zajmujący się robieniem stron internetowych i pozycjonowaniem reklam. Dał mi wolną rękę, powiedział, że mam szukać klientów, zarabiać na swoją pensję i tyle. To było cenne doświadczenie, bo w młodym wieku miałem możliwość reprezentować firmę, uczyć się rozmów sprzedażowych, rozwiązywania konfliktów. Jestem taką osobą, że jak powiesz mi, że mam coś zrobić, to zrobię to, a jeśli tego nie umiem - to się nauczę. Dzięki temu, że mogłem być wszędzie, wszystko widzieć i robić z moim szefem, wiele się uczyłem. Nabywałem nowe umiejętności - miękkie czy fizyczne. Mam wrażenie, że nowe pokolenie jest inne, bardziej stawia granice, pracownik nie wykona wszystkich poleceń, bo powie, że to nie jego stanowisko albo się zwolni.        
 
Potem podjąłeś decyzję, że chcesz otworzyć firmę?

Od kiedy poszedłem do pierwszej pracy wiedziałem, że chcę mieć własną firmę. Żeby do tego w końcu doszło, musiało jednak coś we mnie pęknąć. Początek nie był łatwy. W 2017 roku czekałem na dofinansowanie na otwarcie działalności. Wnioski na kwotę 25 tys. można było składać w urzędzie pracy. Udałem się więc tam ze stosownymi dokumentami. W ramach naboru trzeba było m.in. ułożyć swój biznes plan. Zapytałem pani z urzędu, co mam wpisać w planowanym przychodzie, bo gdybym miał kierować się kryteriami z dokumentu, wyszłoby, że miesięcznie zarabiałbym 10 mln. Zaznaczyłem, że nie ma szans, żeby tak było, szczególnie na początku działalności. „Nie mógł pan sobie prostszego biznesu wymyślić, na przykład jakiegoś butiku?” - usłyszałem. Odpowiedziałem stanowczo, że chcę założyć firmę technologiczną. Pani przystała, a ja zostawiłem papiery. Ostatecznie dofinansowania jednak nie dostałem. Założyłem więc firmę, mając zero złotych na koncie, bo nie mogłem dłużej czekać. Nie poddałem się, a te wszystkie sytuacje nauczyły mnie, żeby wszędzie „wchodzić z buta”. Teraz już nie pozwalam na to, żeby ktoś brał mnie na przeczekanie. Pojawiam się - gdzie muszę i proszę o konkretne informacje, tu i teraz. Może na początku to było niegrzeczne, ale otworzyło mi dużo drzwi, nie tylko w Pleszewie, ale w całej Europie.            

Jak wyglądał początek działalności twojej firmy?

Otworzyłem ją w 2017 roku. Na początku zajmowałem się projektowaniem stron, ale też marketingiem, w tym prowadzeniem Facebooka czy Instagrama. Wynająłem sobie pojedyncze biurko w biurze przy Sienkiewicza, żeby tylko mieć swoje stanowisko. Weekendami pracowałem jako kelner w Lottosie, żeby zarobić na ZUS i opłaty. Po czasie przeniosłem się do biura na górze, w tym samym budynku, już o powierzchni 20 m kw. Wtedy zatrudniłem pierwsze 3 osoby. Jak było nas 11, to przenieśliśmy się na większy metraż przy Marszewskiej. W końcu znaleźliśmy się w domu przy Kaliskiej, gdzie jesteśmy do dzisiaj. To był ciężki etap, bo tej ostatniej siedziby szukaliśmy prawie rok.

Nie mogliście niczego u nas znaleźć?

Wskaż mi miejsce w Pleszewie, gdzie mógłbym wynająć pomieszczenie bez witryny sklepowej o powierzchni 200 m kw. na biurka i laptopy. Ogólnie nie ma tu lokali dla firm technologicznych. Dlatego chcę podziękować Gosi Jendrasiak za wynajem. Kiedy zobaczyliśmy ogłoszenie, to pojechaliśmy tam od razu. Bez zastanowienia powiedziałem, że chcę ten dom wynająć na minimum pięć lat. Wiem, że Gosia miała do wyboru jako najemców nas albo inną firmę, dobrze znaną w Pleszewie. Ja wtedy nie miałem już wyjścia - było nas tylu, że musiałbym uciec do innego miasta albo postawić swoje biuro. Gosia powiedziała, że chce zainwestować w nasz lokalny biznes, zaufała mi i mojej ekipie. Teraz ten budynek jest w całości wynajmowany przez nas. Mamy też duży parking naprzeciwko firmy, który możemy użytkować za sprawą prezesa PTBS, za co bardzo mu dziękujemy.  

Kto obecnie u ciebie pracuje?

Zatrudniam 34 osoby, w przedziale wiekowym od 20 do 25 lat, z okolic Pleszewa, Chocza, Kalisza i Ostrowa Wielkopolskiego, ale nie tylko. Mamy też w zespole pracowników, którzy pracują zdalnie z Łodzi, Białegostoku czy Wrocławia. Zbudowałem firmę w ten sposób, że ludzie chcą być w biurze, lubią ze sobą przebywać. To zasługa wypracowywanej przez lata atmosfery. Pracownicy wiedzą, że mogą przyjść do mnie ze wszystkim. Dwa lata temu zacząłem studnia z zarządzania na Uniwersytecie Dolnośląskim DSW we Wrocławiu, gdzie poznaję zagadnienia z zakresu HR-u i coachingu. Chciałem zobaczyć z czym to się je, żeby utworzyć dział zarządzania zasobami ludzkimi u siebie. Cel mam taki, żeby do końca przyszłego roku mieć 60 osób na pokładzie. 

Łatwo jest znaleźć programistów w naszym powiecie?

Ciężko. Dlaczego? Podam przykład mojego brata, który też jest programistą. On przeprowadził się do Wrocławia, kiedy mój software house jeszcze nie był na tyle rozwinięty, żeby zaproponować mu takie pensje, jak w większych miastach. Nie wiem, czy by nie został, gdyby moja firma trzy lata temu był w miejscu, w którym jest teraz. Po prostu trwa walka o pracownika. Znacznie spotęgowała ją pandemia, bo nauczyła ludzi, że nie trzeba pracować w biurze. Wtedy firmy z dużych miast zaczęły próbować podkradać mi programistów, oferując im o wiele wyższe stawki niż ja. Z czasem udało mi się je dogonić, więc moi pracownicy zarabiają tyle, ile zaproponowano by im w przedsiębiorstwie w dużym mieście. 

Jak tego dokonałeś?

Powiedziałem moim pracownikom półtora roku temu - dajcie mi rok, a ja zrobię tak, że będziecie zarabiać tyle, ile zarabia się w Warszawie. Udało się, chociaż to było ciężkie półtora roku. W tej kwestii też dużo wydarzyło się przez pandemię. Pierwsze trzy miesiące, kiedy rozpoczął się lockdown były trudne. Właściwie biznes mi się wyłączył. Wziąłem kredyt, który od razu poszedł w pensje pracowników. Odeszli od nas dotychczasowi klienci, którzy ze względu na niepewną sytuację nie chcieli dalej inwestować w nasze produkty i usługi. Jednak dzięki temu wymieniłem ich na mających większe budżety, stabilniejszych. To firmy z dużych miast, nie tylko polskich. Podsumowując, pandemia najpierw zrobiła mi kuku, a później zbudowała nową firmę, na nowych klientach, z którymi współpracuję do dzisiaj. Zadziałało też to, że priorytetem było dla mnie inwestowanie w biznes. Wszystkie pieniądze, które zarabiałem pakowałem w rozwój – zatrudnianie ludzi czy szkolenia – nawet kosztem własnych, prywatnych wydatków. 

Jak teraz wygląda twoja działalność? Kim są klienci?

Od trzech lat zajmujemy się już tylko wytwarzaniem oprogramowania. Pracujemy z firmami z wielu branż. Tworzymy m.in. portale bukmacherskie, portale aukcyjne, medyczne czy systemy do zarządzania przedsiębiorstwem. Robimy też od a do z strony korporacyjno-firmowe. Wykonujemy badania rynku, projektujemy makiety, design i budujemy wizualną stronę marki od podstaw albo ją odświeżamy. Jakiś czas temu weszliśmy w nieco kontrowersyjną branżę kryptowalut. Od półtora roku robimy portal do gier, Insert Stonks, dzięki któremu użytkownik może zarabiać pieniądze w trakcie gry. To temat rewolucjonizujący gaming. 

Jednym z produktów jest e-tabletka. Udostępniacie ją bezpłatnie domom pomocy społecznej. Skąd wziął się pomysł na tę aplikację?

Moja mama jest kierowniczką Domu Pomocy Społecznej w Pleszewie. Przed świętami w 2021 r. roku zobaczyłem, jak przepisuje stos dokumentów do Excela. Robiła wówczas podsumowanie zamówień leków z całego roku, żeby mogła wystartować do przetargu na tańsze medykamenty. Zapytałem ją, jak wygląda proces zbierania danych, na których pracuje. Zaczęła opowiadać mi wtedy o zeszytach i zapiskach, z których korzystają pielęgniarki. Postanowiłem, że przełożę ten system na technologię i zrobię aplikację. I w kwietniu zeszłego roku powstała e-tabletka - aplikacja służąca do ewidencji leków. Najpierw korzystał z niej tylko DPS w Pleszewie, czyli jedna z największych tego typu placówek w Polsce. Dzięki tej współpracy ulepszaliśmy program - pielęgniarki mówiły nam co poprawić, dorobić, zmienić. Jest to więc system tworzony przez ludzi, którzy faktycznie z niego korzystają. W listopadzie stwierdziliśmy, że moglibyśmy udostępnić go innym placówkom. Obecnie z e-tabletki bezpłatnie korzysta już 40 domów pomocy społecznej w całej Polsce. Chcemy, żeby e-tabletka finalnie dostępna była w całej Europie, również dla zwykłego Kowalskiego, jako aplikacja w telefonie.       

Mówisz, że twoja firma cieszy się na tyle dobrą opinią w branży, że nie potrzebujecie dla siebie marketingu. W czym tkwi wasz sukces?

W otwartości, która jest ważna w biznesie. Kiedy rozmawiam z klientami, to jestem transparentny, mówię jak jest. Niekiedy trudno im uwierzyć w to, co udało mi się stworzyć – że w Pleszewie funkcjonuje software house i że mam tutaj tylu ludzi. A to działa tak, że pracownik przyciąga kolejnego pracownika, a klient – klienta. Kiedyś przyjechał do mnie jeden z klientów z Warszawy, żeby zapytać, jak udało mi się zbudować w naszym mieście taki biznes od zera. Po trzech miesiącach współpracy chciał wykupić całą moją firmę, pod jednym warunkiem – że ja w niej zostanę i będę dowodził. Wiedział jedną rzecz – że jeśli odejdę, to pracownicy pójdą za mną. Inny klient z Warszawy na spotkanie ze mną zaprosił dyrektorów czterech dużych firm, którzy również zadali mi pytanie, jak to zrobiłem? „Od pięciu lat zatrudniamy najmądrzejszych ludzi w  Polsce, żeby zaczęli robić takie software housy w mniejszych miejscowościach jak twój. Nikomu się nie udało” – usłyszałem. Miałem 15 minut na to, żeby opowiedzieć o swojej drodze. Na drugi dzień jeden z tych dyrektorów zadzwonił, składając mi ofertę kupna. Finał tych historii jest taki, że nikomu się nie sprzedałem.

Jakim miastem z twojej perspektywy jest dla przedsiębiorców Pleszew? Chcący otworzyć swój biznes mogą liczyć na wsparcie władz, administracji?  

Od lat w kontakcie był ze mną wicestarosta, Damian Szwedziak. Wysyłał mi informacje na temat możliwości pozyskania dofinansowań, co było cenne, bo niczego nie przegapiłem. Jeśli chodzi o miasto – mi jako przedsiębiorcy dotychczas po prostu nie przeszkadzało. Na pewno chcę pomagać miastu. Zatrzymuję młodych, bo moi pracownicy pokupowali tutaj mieszkania. Opowiadam też o Pleszewie ludziom, których zatrudniam z zewnątrz. Mam pracowników z Białegostoku czy Wrocławia, którzy rozważają przeprowadzkę. Mogę zaoferować im wysokie stawki przy niższych kosztach życia niż w większych miastach, co jest dla nich zachęcające, żeby tu przybyć i zamieszkać. 

W mieście trwa dyskusja na temat tego, jak zatrzymać w Pleszewie młodych. Jakich rad udzieliłbyś w tej kwestii rządzącym?   

Rozmawiałem na ten temat z burmistrzem. Powiedziałem, że tutejsza infrastruktura rozwija się w dobrym kierunku, ale brakuje rzeczy dla młodych - np. miejsc rozrywki, jak puby czy kluby. Oczywiście musi pojawić się przedsiębiorca, któremu będą się takowe kalkulować. Uważam, że w mieście brakuje lokali dla przedsiębiorców, szczególnie z branży technologicznej. Kolejnym problemem biznesowym miasta jest to, że nie ma tutaj gdzie przenocować przyjezdnych klientów. Często kieruję ich np. do Kalisza. Podobnie jest z miejscami na integrację pracowniczą. Ich również brakuje.      

Od niedawna w Zespole Szkół Technicznych w Pleszewie prowadzisz klasę, w której uczysz młodzieży programowania. Jak do tego doszło?

Kiedy wicestarosta zapytał mnie, jak powiat może pomóc, odpowiedziałem, że potrzebuję ludzi. Powstała więc koncepcja utworzenia w Zespole Szkół Technicznych klasy patronackiej. Wyszło na to, że to ja uczę w niej programowania, co jest super, bo mam kontrolę nad kształceniem ludzi, którzy w przyszłości będą mieć u mnie praktyki, a później najprawdopodobniej pracę. To dla mnie cenne doświadczenie.

Z twoich porad będą mogli niedługo skorzystać nie tylko uczniowie. Założyłeś niedawno swój kanał na You Tube. O czym chcesz na nim opowiadać?

Będę chciał się dzielić wiedzą czysto przedsiębiorczą, dotyczącą zakładania działalności gospodarczej i spółek, finansów, planowania, zatrudniania ludzi czy budowania atmosfery. Nauczyłem się tego wszystkiego sam - na zasadzie prób i błędów. Chcę pokazać innym przedsiębiorcom albo pracownikom, którzy źle czują się w swojej pracy, że można prowadzić biznes będąc fair w stosunku do klienta i osób, z którymi się pracuje. Nie trzeba tego robić mając młotek nad głową i nie pozwalając sobie na przyjazną atmosferę. Chcę opowiedzieć o moim doświadczeniu, które zdobywałem w ostatnich latach - o moich błędach i sukcesach. 

Jak przez te 6 lat działania twojej firmy zmieniło się twoje wyobrażenie o prowadzeniu własnego biznesu?

Przez pierwsze trzy lata  myślałem, że w krótkim czasie zostanę milionerem. Życie szybko to zweryfikowało, co zmieniło moją mentalność. Zrzuciłem temat zarabiania pieniędzy na drugi plan, a odkąd przestałem o tym w ogóle myśleć – te zaczęły się pojawiać. 

Co jest u ciebie na pierwszy miejscu?

Ludzie. Priorytetem jest dla mnie proces, budowanie działalności oraz spuścizny po sobie i właśnie ludzie. Bez pracowników nie ma tej firmy. Dzisiaj każdemu przedsiębiorcy powiedziałbym, żeby stawiać przede wszystkim na tych, którym powierzasz los swojej firmy, czy zespół pracujący dla twoich klientów. Pieniądze prędzej czy później i tak przyjdą. Szacunek dla drugiej osoby - to najważniejsza cecha, jaką powinien posiadać przedsiębiorca. Musi umieć słuchać, być transparenty względem tego, co robi i planuje, żeby zespół, z którym pracuje wiedział - gdzie jest i po co. I wtedy ludzie chcą u niego być.     

Jakich rady udzieliłbyś młodej osobie, która chce założyć firmę?

Trzeba mieć stalowe jaja i się nie poddawać. W ostatnich latach bańka IT pękła. Inwestorzy zagraniczni, którzy po wybuchu wojny w Ukrainie przenieśli się do nas, teraz się wycofują, bo nie wiedzą jak długo wojna jeszcze potrwa i czy nie nastąpi eskalacja na Polskę. U mnie też nie zawsze było kolorowo i gdyby nie zaparcie, mógłbym zamknąć firmę z 5 razy. Jeśli więc boisz się podejmować ryzyko, to nie zakładaj przedsiębiorstwa - tym bardziej dzisiaj.

Jakie masz cele? W jakim kierunku chcesz rozwijać firmę?

Jestem osobą która kocha, to co robi, a więc finalnego celu pewnie nigdy nie będę miał, zawsze będę chciał coś jeszcze. Stawiam na rozwój i kolejne procesy. Zastanawiam się, co mogę jeszcze usprawnić, polepszyć, powiększyć. Chciałbym do końca przyszłego roku mieć 50 programistów i żeby w przyszłości było mnie stać na postawienie biurowca w Pleszewie. Planuję też wejść na rynki zagraniczne bezpośrednio, a nie przez polskich pośredników, bo to da mi większe możliwości inwestycyjne na miejscu. Ale tak naprawdę to są rzeczy, które się mogą udać za rok, za trzy albo pięć lat. Po prostu - dokładam kolejne klocki. Ważny jest rozwój, nieważne w którym kierunku. No i w Pleszewie. Podobają mi się rankingi, na których nasza firma występuję obok przedsiębiorstw z San Francisco czy Chicago. Moje miasto jest obecne na świecie – co mnie cieszy. Jak z kolei zajrzysz na polską mapę software housów, to zobaczysz pełno kropek przy dużych miastach i jedną samotną. To właśnie Pleszew. 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama