13 kwietnia obchodzony jest Dzień Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej. To symboliczna data - dzień ten przypada bowiem w rocznicę opublikowania przez Niemców w 1943 roku informacji o odkryciu w Katyniu masowych grobów oficerów Wojska Polskiego.
W związku z kolejną rocznicą Zbrodni Katyńskiej, przypominamy poniżej nasz tekst - opublikowany w roku 2017 na łamach "Życia Pleszewa".
To relacja pleszewianki - Mirosławy Gierowskiej – kombatantki i córki Józefa Gierowskiego - funkcjonariusza rozstrzelanego w latach 40. przez NKWD w piwnicach więzienia w Kalininie...
"OJCA ROZSTRZELALI ROSJANIE"
- Pamiętam jak w obozie w Łodzi na placu rozstrzelali na moich oczach człowieka. To był okropny widok. To były okropne czasy... - mówi pani Mirosława.
Gdy wybuchła wojna miała cztery lata. Jako pięciolatka była więźniem niemieckiego obozu w Łodzi, wraz z rodziną pracowała też na przymusowych robotach w III Rzeszy. - Świadków tamtych czasów jest coraz mniej... – przyznaje w rozmowie.
Wysiedlenie
Pani Mirosława urodziła się 8 sierpnia 1935 roku w Kwiatkowie, w posiadłości jej dziadków. - Mieszkaliśmy jednak z rodzicami i rodzeństwem w Poznaniu, przy Mylnej – precyzuje.
- Ojciec – Józef Gierowski – był policjantem, cenionym i nagradzanym. Tuż przed II wojną światową przydzielono go do posterunku w Kiszkowie, koło Gniezna. Tam się przeprowadziliśmy, tam też zastała nas wojna – opisuje.
Józef Gierowski został wysłany na front.
- Nie wiedzieliśmy wówczas, że 1 września pożegnaliśmy się z nim na wieczne czasy... - wspomina...
Matka – Cecylia – wraz z czwórką dzieci udała się do Kwiatkowa.
- Pojechała do swoich rodziców, a moich dziadków. Tam mieszkaliśmy aż do listopada 1940 roku – tłumaczy pani Mirosława.
Spokój skończył się pewnej zimnej nocy.
- O godz. 4.15 zaczął się łomot do drzwi. Gdy tylko dziadek otworzył, usłyszeliśmy "Raus"! Niemcy dali nam niewiele czasu, nie pozwolili zabrać niczego poza jedzeniem. "Tam, gdzie jedziecie, będziecie mieli wszystko niezbędne do życia" – tak nam powiedziano – wspomina po latach kobieta.
Obóz
Najpierw zajechali do punktu zbornego, który mieścił się w pałacu w Szczurach.
- Tam po segregacji załadowano nas do wagonów bydlęcych i pod eskortą karabinów niemieckich i policji w czarnych mundurach wywieziono do obozu w Łodzi – opowiada pani Mirosława.
Kobiety i mężczyźni zostali rozdzieleni.
- Mamę, babcię, siostrę i mnie umieszczono w pomieszczeniu z innymi kobietami i dziećmi, a moi dwaj bracia z dziadkiem trafili do innego – z mężczyznami i chłopcami – tłumaczy.
Spali na strychu, na “zmierzwionej słomie, pokotem jeden obok drugiego". Posiłki stanowiła zupa z brukwi z kilkoma pływającymi kartoflami oraz wyznaczona porcja czarnego jak ziemia chleba. - To były głodowe racje – przyznaje.
Jak wspomina najgorsza była jednak przemoc.
- Bito i kopano tych, którzy się opierali, byłam też świadkiem zamordowania mężczyzny przez rozstrzelanie – wszyscy więźniowie musieli na to patrzeć – wspomina straszne czasy.
W Łodzi przebywali ok. dwóch tygodni. Po tym czasie zostali ponownie załadowani do bydlęcych wagonów i wywiezieni do Niemiec.
- Na roboty przymusowe w III Rzeszy. Trafiliśmy do miejscowości Löhne do właściciela ziemskiego – hrabiego Blumaiera – mówi.
Tam otrzymali mieszkanie w domu z pruskiego muru składającego się z dwóch pokoi i kuchni.
- Poprzednich lokatorów – Żydów – wywieziono do obozu... - opisuje pani Mirosława.
Nie każdy Niemiec był zły
Dziadek pracował w stajni – jako koniuszy – babcia opiekowała się całą czwórką dzieci.
- Mama przez cały okres wojny i pobytu w Niemczech pracowała z kolei na roli – opowiada pani Mirosława.
Jak dodaje, w centralnych Niemczech życie wyglądało nieco inaczej – zwykli Niemcy nie zawsze np. zdawali sobie do końca sprawę z tego, czym naprawdę kieruje się Hitler.
- Hrabia np. w rozmowie z moim dziadkiem nie mógł się nadziwić, dlaczego taki gospodarz, który sam miał 35 hektarów przyjechał na roboty do Niemiec. Nie wiedział, jaka była realna polityka wojenna – opisuje nasza bohaterka.
Dodaje też, że jej rodzina spotkała się również z niemieckimi przeciwnikami polityki Hitlera.
- Dziadek znalazł kiedyś portret Hitlera i wrzucił go do płynącej rzeczki. Widział to jeden z pracowników. Za taki czyn groziła śmierć, natomiast ten człowiek podszedł do dziadka i... podał mu rękę. Byli – jak widać – także Niemcy, którzy sprzeciwiali się wojnie i Hitlerowi - wspomina.
Na obczyźnie zmarła babcia pani Mirosławy. Została pochowana w kwaterze hrabiego na cmentarzu w Löhne.
- Nam w czasie wojny przypadło chodzić do niemieckiej szkoły. Był to okres trudny ponieważ nie znaliśmy w ogóle języka. Do czasu oczywiście. Gdy wojna się kończyła poznaliśmy już go bardzo dobrze – wspomina.
Warto podkreślić, że przez cały ten okres rodzina nie miała pojęcia co dzieje się z jej ojcem. - Nie wiedzieliśmy nic - mówi.
Po wojnie
Po zakończeniu wojny Polacy pracujący przymusowo w III Rzeszy zostali umieszczeni w obozie amerykańskim z miejscowości Frille.
- Była to duża wieś czy nawet osiedle, z którego wyrzucono Niemców. Tak jak oni wyrzucali nas wcześniej z naszych domostw...
Rodzina pani Marianny powróciła do Poznania.
- Okazało się, że nasze mieszkanie jest zbombardowane, mama postanowiła pojechać do dziadka do Kwiatkowa, który wcześniej wrócił z moim wujkiem na gospodarstwo. Wieści od ojca i informacji o nim niestety cały czas nie było... - wspomina.
Życie toczyło się dalej.
- Skończyłam szkołę podstawową w Ociążu, potem poszłam do szkoły średniej, a następnie do pracy - wspomina kobieta.
Wieści o ojcu nie nadchodziły, a w czasach komuny sprawa przedwojennych oficerów czy funkcjonariuszy, po których ślad po wojnie zaginął, była tabu.
- Zabraniano o tym mówić, jeśli się rozmawiało, to tylko po cichutku. Miałam nieprzyjemną przygodę, gdy pisałam wniosek o przyjęcie do szkoły średniej. Napisałam prawdę – kim był mój ojciec. Wówczas dyrektor wydziału ekonomicznego w Ostrowie zawołał mnie i uświadomił, że nie będzie mnie mógł przyjąć, jeśli tego nie zmienię. "Wpisz, że ojciec był rzeźnikiem czy piekarzem. Cokolwiek” – radził. Wpisałam piekarz i w sumie daleko z prawdą się nie minęłam, bo dawniej ojciec miał taki fach – wspomina.
Później żadnych kłopotów już na szczęście – z powodu pochodzenia – nie miała. Gdzieś w środku czuła jednak czym jest komunizm.
- Nigdy nie zapomnę dnia śmierci Stalina. W Ostrowie na rynku wszyscy stali na baczność, a mnie dopadł taki nieopanowany śmiech! Nie mogłam się uspokoić, choć niedaleko mnie stał milicjant. Na szczęście uszło mi to jakoś, choć mogło się to skończyć źle – wspomina po latach kobieta.
Po jakimś czasie poznała męża i za nim sprowadziła się w 1956 roku do Pleszewa. Tu urodziły się jej dwie córki, tu pracowała przez lata w administracji szpitala.
- Powoli też traciliśmy nadzieję, że dowiemy się, co się stało z ojcem – zaznacza pani Mirosława.
Rozkaz nr 05/5
Szok nastąpił dopiero po wielu latach.
- Gdy padła komuna Jaruzelski przywiózł z Moskwy dokumenty z katyńskimi archiwalami. Były tam m.in. listy osób zamordowanych przez enkawudzistów w czasie wojny. Listy były publikowane w ogólnopolskiej prasie. O tym, że ojciec zginął rozstrzelany przez Rosjan dowiedziałam się z gazety – opowiada, pokazując jednocześnie wspominany tekst sprzed lat.
Zawiera on rozkaz naczelnika zarządu NKWD ds. jeńców wojennych, w którym nakazuje on "bezzwłocznie" wysłać z Ostaszkowa do Kalinina 99 osób. Pod numerem 17. widnieje imię i nazwisko ojca pana Mirosławy...
- Dopiero później dowiedziałam się, że ojciec dostał się na front wschodni i 5 kwietnia 1940 roku został rozstrzelany przez NKWD rozkazem nr 05/5 – opisuje kobieta.
Kombatant
Dziś pani Mirosława z dumą pokazuje zdjęcie rodzica, który dopiero w demokratycznej Polsce został zrehabilitowany i pośmiertnie awansowany w 2007 roku postanowieniem prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego na stopień aspiranta PP. Rodzinę ojca – która mieszka we Lwowie – nasza bohaterka spotkała m.in. w 2002 roku.Tematy historyczne przewijają się czasem także w domu pani Marianny – zwłaszcza podczas rodzinnych spotkań.
- Zdarza nam się rozmawiać o historii – przyznaje pani Mirosława.
Od jakiegoś czasu sama posiada status kombatanta.
- Starałam się o to 14 lat. Udało się dopiero po przesłuchaniu przez prokuratura IPN – komentuje.
Sama, gdy może, jeździ na różne uroczystości upamiętniające tamte tragiczne czasy.
- Niestety tych ludzi – kombatantów – niedługo już nie będzie. A pamięć powinna trwać... – zaznacza sugestywnie na koniec.
(tekst opublikowany po raz pierwszy w nr 40 "Życia Pleszewa" w roku 2017)
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.